Header Background Image

    Min-ho Song siedział na jednym z pudeł, do którego ludzie zarządcy Kima powkładali osobiste rzeczy So-you.

    – Czy naprawdę ma pan zamiar to wszystko zabrać? – zapytał nieco zaciekawiony.

    W głębi duszy cieszył się tą sytuacją. So-you jest pod ścianą, teraz nie ma wyjścia – musi do mnie wrócić – pomyślał z satysfakcją, a na jego twarzy pojawił się nieskrywany uśmiech.

    – Eksmisja to eksmisja – odparł beznamiętnie zarządca Kim, unosząc brwi. – Ona nie ma pieniędzy, więc zabieramy wszystko, co można sprzedać, a resztę… cóż – wzruszył ramionami i zrobił krótki ruch ręką w stronę otwartych drzwi, skąd widać było stertę różnych rzeczy, kartonów i osobistych drobiazgów czekających na wyniesienie do śmietnika.

    – A może ty jesteś skłonny za nią zapłacić? – dodał z kpiącym uśmiechem, badawczo przyglądając się rozmówcy.

    – Ja? – odpowiedział przestraszony Min-ho, czując, jak zimny pot zaczyna spływać mu po plecach. – Jestem tylko znajomym… – odparł niemal natychmiast. – Pieniądze? Nie, nie mam zamiaru za nią płacić – dodał z wyraźnym oporem, odwracając wzrok od mężczyzny.

    Zarządca Kim skrzywił się, wyraźnie zawiedziony takim obrotem spraw, po czym podszedł do drzwi i wydał polecenia swoim ludziom, którzy bezceremonialnie zaczęli pakować resztki rzeczy dziewczyny.

    Chwilę później przez otwarte drzwi do mieszkania weszła przestraszona So-you, a tuż za nią Tae-hyun. Dziewczyna zamarła na moment, widząc chaos panujący w pokoju. Kartony porozrzucane po całym pomieszczeniu, sterty książek i ubrań walające się na podłodze, fotografie rodzinne bezceremonialnie ciśnięte gdzieś w kąt – wszystko wyglądało jak po przejściu huraganu.

    Jednak to nie bałagan przykuł jej uwagę. Jej wzrok padł na małą drewnianą lalkę, leżącą w nienaturalnej pozie na podłodze. Jedna z rączek była oderwana, a delikatna farba zdobiąca twarz lalki została uszkodzona. So-you poczuła, jak serce zaciska się z bólu. To była pamiątka od Min-ji, jej najlepszej przyjaciółki, którą dostała na zakończenie studiów. Nie miała praktycznie żadnej wartości materialnej – ręcznie robiona, trochę krzywa, z nierówno pomalowanymi oczami – ale dla So-you była bezcenna. Symbol przyjaźni, wsparcia i wspólnych chwil, które na zawsze pozostaną w jej sercu.

    Łzy napłynęły jej do oczu, ale zaraz potem poczuła, jak złość wzbiera w niej jak fala. Jej wzrok szybko przesunął się po pokoju, dopiero teraz zauważając chaos: wszystkie jej rzeczy były w pośpiechu spakowane do kartonów, a niektórzy z pracowników zarządcy wynosili je już na zewnątrz. Mężczyzna w kącie szarpał się z komodą, ciągnąc ją po podłodze, zostawiając głębokie rysy na panelach.

    – Uważaj, kretynie! – warknął zarządca. – Niszczysz podłogę! To będzie kosztować więcej niż jej długi!

    Tae-hyun poczuł, jak trudno mu zachować bezstronność, widząc takie bezduszne zachowanie.

    So-you, czując, jak złość ściska jej gardło, podniosła oderwaną rączkę lalki i zacisnęła ją w dłoni.

    – Co tutaj się dzieje?! – wrzasnęła, podchodząc do pana Kima. Jej głos rozbrzmiał echem po mieszkaniu, zmuszając wszystkich do zatrzymania się choć na chwilę. – Czy wyście oszaleli? To są moje rzeczy!

    Zarządca Kim spojrzał na nią z mieszaniną irytacji i pogardy.

    – Twoje, nie twoje – zobaczymy.

    – Panie Kim! – zawołała, starając się opanować emocje. – Mówił pan, że mam jeszcze dwie godziny! Dlaczego już wynosicie moje rzeczy? Przecież przyjechałam przed czasem!

    Zarządca spojrzał na nią z poczuciem wyższości.

    – Dwie godziny, czy dwie minuty – i tak nie zapłacisz – rzucił, wzruszając ramionami. – A skoro tak, to nie ma sensu czekać. Poza tym za niedługo przychodzą nowi lokatorzy.

    – To nie znaczy, że ma pan prawo… – zamilkła, z trudem powstrzymując się od płaczu.

    – Zalegasz już ponad trzy miliony wonów. Masz pieniądze, żeby to spłacić?

    So-you poczuła, jak powoli zaczyna tracić grunt pod nogami.

    – Trzy miliony?! – powtórzyła, nie wierząc w to, co słyszy. – Ale… jak to możliwe? Przecież to tylko trzy miesiące zaległego czynszu!

    Mężczyzna westchnął teatralnie, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej pomięty dokument.

    – Zgodnie z umową – powiedział z satysfakcją zarządca – za każdy miesiąc zaległości w kolejnym miesiącu naliczamy karę 25%. Do tego koszty eksmisji. Razem wychodzi trzy miliony dwieście tysięcy wonów.

    So-you była w szoku. Czuła, jak jej serce wyskoczy jej z piersi, a krew odpływa z twarzy.

    – To jakaś kpina! Nie wiedziałam o tych karach! – Łzy napłynęły jej do oczu. – Jak mogę tyle zapłacić?!

    Ten zarządca to zwykły oszust – pomyślał Tae-hyun, czując narastającą irytację. Wiedział, że dziewczyna została wciągnięta w pułapkę, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, do rozmowy wtrącił się Min-ho.

    – Nie masz forsy? – zakpił, uśmiechając się szeroko. – A teraz właśnie stracisz swoje rzeczy. – Jego głos ociekał pogardą, a oczy błyszczały triumfem. – Nie masz mieszkania, nie masz pieniędzy, teraz nie będziesz miała nawet swoich gratów. W sumie… już jesteś bankrutem.

    Zrobił krok w jej stronę i pochylił się lekko, mówiąc ciszej, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy słyszeli:

    – Pytanie brzmi: kiedy przyjdziesz do mnie, błagając o pomoc? Bo przyjdziesz. W końcu takie jak ty zawsze wracają.

    Zrobił wymowną pauzę, pozwalając, by jego słowa ugodziły ją do żywego, jak cios wymierzony prosto w serce.

    Chciałaś ode mnie odejść? – pomyślał z narastającą satysfakcją, patrząc, jak So-you drży, usiłując zachować resztki godności. I nawet znalazłaś sobie kogoś, żeby wmówić mi, że mnie nie potrzebujesz?

    Widział, jak napięcie maluje się na jej twarzy, jak zaciska pięści, próbując powstrzymać łzy, i dokładnie na ten moment czekał. Widząc, że jego słowa trafiły tam, gdzie chciał, uśmiechnął się jeszcze szerzej i dodał z bezczelną satysfakcją:

    – Tylko pytanie brzmi, czy ja jeszcze będę tobą zainteresowany.

    Jego słowa były jak ciosy wymierzane jeden po drugim. So-you czuła, jak jej policzki płoną z upokorzenia. Zacisnęła zęby, walcząc z narastającym żalem, że kiedykolwiek mu zaufała.

    – Wystarczy. – powiedział ostro Tae-hyun.

    – O! I odezwał się wreszcie twój „pożal się Boże” chłopak. – rzucił Min-ho kpiącym tonem, patrząc na nią z wyższością. – So-you, przestań w końcu udawać. Myślisz, że jak przyszłaś tu z tym… człowiekiem, to uwierzę, że to dyrektor generalny Hwang? – To mówiąc, z szyderczym uśmiechem szturchnął Tae-hyuna w ramię. – Nie powiem, postarałaś się, on naprawdę go przypomina, ale gdyby Tae-hyun Hwang był twoim facetem, to czy naprawdę brakowałoby ci na czynsz?

    Tae-hyun poczuł, jak krew zaczyna buzować w jego żyłach. Jakby ktoś uderzył prosto w jego dumę i męskość, pozostawiając w nim rozżarzoną ranę. Jego serce biło szybciej, a twarz zdradzała narastającą irytację. To nie była już kwestia empatii dla So-you — to było osobiste. Jak śmie ten pajac podważać mój autorytet? – pomyślał, czując, jak gniew w nim narasta.

    Jego wychowanie i zasady nakazywały mu zachować spokój, ale duma krzyczała, by zareagować. W jego świecie nikt nie ważył się podważać jego pozycji — a już na pewno nie ktoś taki jak on.

    Zacisnął pięści, wziął głęboki oddech i zrobił krok naprzód, stając pomiędzy So-you a Min-ho.

    – Masz jakiś problem z tym, żeby rozmawiać jak człowiek? – zapytał chłodno, patrząc Min-ho prosto w oczy.

    Mężczyzna uniósł brew, zaskoczony tą nagłą ingerencją, ale szybko wrócił do swojej butnej postawy.

    – A ty niby kto? Rycerz na białym koniu? – prychnął z szyderczym uśmiechem.

    – Nie. Jestem Tae-hyun Hwang, dyrektor generalny Hwang Group i jej chłopak.

    Słowa te, niczym uderzenie gromu, rozbiły całą pewność siebie Min-ho. Cisza, która zapadła po tej deklaracji, była przytłaczająca.

    So-you spojrzała na Tae-hyuna nieco zaskoczona, a w jej oczach zalśnił błysk wdzięczności pomieszanej z niedowierzaniem.

    – Nie pozwolę, żeby taka gnida jak ty tak do niej mówiła. – wycedził Tae-hyun przez zaciśnięte zęby. – Spieprzaj stąd, bo nie ręczę za siebie.

    Min-ho cofnął się o krok, jego szyderczy uśmiech zniknął jak zdmuchnięty płomień, a w oczach pojawiło się czyste przerażenie.

    – Oczywiście, panie dyrektorze. Ja… ja nie wiedziałem. Ja… przepraszam. – Jego głos zadrżał, gdy kłaniał się nerwowo.

    – Już cię tu nie ma. – rzucił chłodno Tae-hyun.

    Min-ho pośpiesznie skinął głową i odwrócił się, niemal potykając się o kartonowe pudło, gdy w panice opuszczał mieszkanie. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem.

    Tae-hyun wziął głęboki oddech, próbując opanować buzującą w nim adrenalinę. Dobra robota – pomyślał z satysfakcją.

    So-you spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

    – Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała cicho.

    – To nic osobistego — odpowiedział chłodno i rzeczowo. — Nikt nie ma prawa kogoś tak traktować.

    Kim zawahał się przez chwilę, ale w końcu podał dokument. Tae-hyun chwycił go pewnym ruchem i natychmiast zaczął studiować. Jego oczy szybko przeskakiwały z paragrafu na paragraf, jakby doskonale wiedział, gdzie szukać ukrytych kruczków prawnych. Widać było, że robi to nie pierwszy raz — każdy zapis analizował z chłodną precyzją, z łatwością wychwytując niedopatrzenia i celowe pułapki.

    Typowe zagranie — zbyt wysokie kary za zwłokę, niejasne klauzule dotyczące eksmisji, brak szczegółowych informacji o naliczanych kosztach dodatkowych.

    Zmarszczył brwi, dostrzegając kolejny absurdalny zapis — klauzulę umożliwiającą zarządcy samowolne ustalanie wysokości opłat eksmisyjnych.

    – To umowa pułapka – powiedział chłodno. – Klauzule są nieuczciwe, sprzeczne z przepisami o ochronie lokatorów. Możesz mieć z tego poważne problemy prawne – skwitował, chowając umowę do kieszeni z gestem pewności, jakby właśnie zamknął tę sprawę.

    – Mam to w dupie, albo płacicie, albo ta mała już nie zobaczy swoich rzeczy. – bezwstydnie oznajmił zarządca, splatając ręce na piersiach.

    Tae-hyun przygryzł dolną wargę, kalkulując sytuację.

    – Milion wonów – zaproponował po chwili spokojnym, ale stanowczym tonem.

    So-you otworzyła szeroko oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem.

    – Co ty? Nie, nie możesz! – wyszeptała, chwytając go za ramię.

    Tae-hyun delikatnie, ale zdecydowanie odsunął jej dłoń, po czym posłał jej krótkie, uspokajające spojrzenie.

    – Zaufaj mi – mruknął cicho, nie odrywając wzroku od zarządcy.

    – Chyba żartujesz. – prychnął Kim, kręcąc głową. – Nie zgodzę się na mniej niż dwa i pół.

    – Milion dwieście pięćdziesiąt i płacę gotówką.

    Zarządca, wyraźnie zaskoczony negocjacjami, zmarszczył brwi i oblizał usta.

    – Dwa miliony , niżej nie zejdę — zadeklarował, ale nieco już mniej pewnym tonem.

    – Milion pięćset. – odparł Tae-hyun bez zawahania. Tym razem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął skórzany portfel. Nie spiesząc się, otworzył go i wyjął dwa eleganckie czeki bankowe.

    So-you spojrzała na niego ze zdumieniem. Kto normalny nosi takie pieniądze przy sobie? Przecież to jakieś szaleństwo…

    Tae-hyun wyciągnął rękę z czekami w stronę zarządcy.

    — To moje ostatnie słowo. Jeśli nie jesteś zainteresowany, moi prawnicy zajmą się rozwiązaniem tego sporu.

    Zarządca przesunął dłoń po ustach.

    – Zgoda. – powiedział podnieconym tonem i niemal wyrwał czeki z rąk Tae-hyuna. – Macie godzinę na opuszczenie lokalu i zabranie wszystkiego, co wasze – dodał, nie mogąc oderwać wzroku od wypisanych kwot. – Później moi ludzie wrócą i przygotują lokal dla kolejnego najemcy.

    Gdy wszyscy ludzie pana Kima wraz z nim opuścili lokal, So-you poczuła, jak fala ulgi spływa na jej ciało. Wszystko wydawało się nierealne. Tae-hyun, którego ledwo znała, ocalił ją. Jej serce biło teraz spokojniej, oddech stał się lżejszy, a na krótką chwilę zapomniała o chaosie wokół. To uczucie niosło coś nowego – cichego i otulającego. Nie potrafiła go nazwać, ale przez moment po prostu… czuła się dobrze.

    – Wszystko w porządku? – zapytał spokojnie Tae-hyun.

    So-you skinęła głową, odwracając się w jego stronę.

    – Tak… chyba tak. Dzięki za pomoc – powiedziała, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

    – Nie musiałeś tego robić – dodała po chwili.

    Tae-hyun wzruszył ramionami.

    – Może i nie musiałem, ale nie mogłem zostawić cię w takim położeniu. Mamy umowę, pamiętasz?

    – Tak, umowa… – powtórzyła cicho So-you. – Czyli co? Od teraz jestem twoją dziewczyną, tak? – Zabrzmiało to trochę jak żart, ale w jej oczach można było dostrzec lekki niepokój.

    Tae-hyun przyglądał się jej przez chwilę, zastanawiając się nad czymś w milczeniu.

    – W zasadzie to już od jakiegoś czasu – odparł z lekkim uśmiechem – ale technicznie… tak.

    Zapanowała cisza. So-you zerknęła na przewrócony zegar, który leżał niedbale ciśnięty w rogu pokoju. Zostało 55 minut – pomyślała przerażona.

    Rozglądnęła się wokół.

    Co teraz? – Przestrzeń, która dotąd była jej azylem, nagle wydała się obca i przytłaczająca. Porozrzucane ubrania, książki i różnego rodzaju drobiazgi walały się po podłodze. Stół w rogu był zasypany papierami, a jej ulubiony kubek na kawę leżał rozbity na kilka części obok nogi przewróconego krzesła. Część pudeł była otwarta, ledwo wypełniona do połowy, a mimo że niektóre kartony zostały już wyniesione, ilość rzeczy do spakowania wciąż przytłaczała.

    So-you przełknęła ślinę, czując, jak napięcie znowu ściska jej klatkę piersiową. Podeszła do biurka i zaczęła chaotycznie wrzucać do stojącego nieopodal pudła książki, zeszyty i inne drobiazgi, które normalnie starannie by poukładała.

    Z każdą kolejną minutą jej ręce drżały coraz mocniej.

    – Nie dam rady… – wyszeptała do siebie, czując narastającą gulę w gardle.

    Zaczęła zgarniać papiery — rachunki, notatki z zajęć, stare listy — ale kiedy podniosła karton, jego dno nagle pękło, a zawartość rozsypała się po podłodze. So-you zamarła na sekundę, a potem przykucnęła i bezsilnie zacisnęła dłonie w pięści.

    – To bez sensu… – wyszeptała, a po jej policzku popłynęła łza, którą szybko starła dłonią, jakby chciała ukryć własną słabość.

    Tae-hyun, dotąd stojący z boku, wyciągnął telefon z kieszeni i zadzwonił.

    – Ji-hoon? Potrzebuję, żebyś przysłał nasz zespół relokacyjny… Tak, teraz. Zaraz wyślę ci adres. Najpóźniej o dziewiętnastej muszą tu być – powiedział stanowczo, po czym rozłączył się i podszedł do dziewczyny.

    – So-you, spójrz na mnie – powiedział stanowczym, ale spokojnym tonem.

    Dziewczyna nie zareagowała od razu. Dopiero gdy lekko potrząsnął jej ramieniem, uniosła załzawione oczy.

    – Uspokój się. Już wszystko załatwione – oznajmił krótko.

    – Wszystko? – powtórzyła zdezorientowana.

    – Przeprowadzkę ogarnąłem. Twoje rzeczy wkrótce będą spakowane i zawiezione do domu.

    – Jakiego domu? – zapytała z niepokojem.

    – Do mnie – oświadczył spokojnie.

    – Do ciebie?! – So-you otworzyła szeroko oczy. – Nie sądzisz, że powinnam mieć coś do powiedzenia w tej sprawie?

    – Nie – odpowiedział z lodowatym spokojem. – Nie masz gdzie się podziać. Jesteś spłukana i wisisz mi sporo pieniędzy.

    – Ale… – próbowała zaprotestować, choć wiedziała, że to nie ma sensu.

    – Nie będę udawał, że szukanie ci hotelu ma sens, skoro i tak mamy grać w tę grę razem. Najlogiczniejsze jest to, żebyś zamieszkała u mnie.

    – To wymuszenie, nie propozycja. – mruknęła.

    – To logistyka – odparł chłodno. – A teraz zbierz najpotrzebniejsze rzeczy. Mój asystent zajmie się resztą.

    So-you zacisnęła pięści z frustracji, ale po chwili odpuściła, zdając sobie sprawę, że nie ma wyboru. Jego plan, choć wydawał się rodem z kiepskiej komedii romantycznej, miał jednak sporo sensu.

    – Załóżmy, że się zgodzę… jakie będą zasady? – zapytała ostrożnie, starając się nie wyjść na łatwą zdobycz.

    Tae-hyun uśmiechnął się lekko.

    – Chcesz nocować na ulicy? – rzucił z udawaną troską. – Czy może jednak wolisz wygodne mieszkanie? Poza tym… jak mamy przejść do drugiej bazy, jeśli nie zamieszkasz u mnie? – dodał z figlarnym uśmiechem, próbując rozluźnić atmosferę.

    – Co…?! – niemal krzyknęła So-you, czując jak policzki oblewają jej się rumieńcem. — Nie było nawet pierwszej! — fuknęła z oburzenia.

    — A w klubie? Nie wiem czy pamiętasz, ale…

    — Nie kończ! — pisnęła, chowając twarz w dłoniach, która teraz przybrała kolor dojrzałego buraka.

    Tae-hyun zaśmiał się pod nosem, widząc jej reakcję, i uniósł ręce w geście uspokojenia.

    – Spokojnie, żartowałem… przynajmniej na razie – powiedział z łagodniejszym tonem. – Nic ci nie grozi. Po prostu potrzebujemy teraz planu. Napijesz się ciepłej herbaty, rozluźnisz, a potem omówimy wszystko na spokojnie. Musimy opracować strategię, bo… jesteśmy parą. Przynajmniej w oczach twojego byłego i pewnie całej firmy.

    – Całej firmy? – powtórzyła zdziwiona.

    – Tak, przecież wszyscy widzieli, jak wsiadasz ze mną do Astona, czyż nie?

    So-you westchnęła ciężko, pocierając dłonią usta.

    – Postawiłeś mnie przed faktem dokonanym. Przez ciebie nie mam żadnego wyboru.

    – Zawsze masz wybór – odparł spokojnie – ale teraz skupmy się na pakowaniu.

    — Dobrze, ale nie myśl, że wygrałeś. — Zmrużyła oczy, rzucając mu gniewne spojrzenie. — Uznajmy to… powiedzmy na chwilowy rozejm.— dodała po chwili, po czym podeszła do jednego z pudeł, zbierając najpotrzebniejsze rzeczy – ubrania, kilka książek, kosmetyki. Tae-hyun obserwował ją przez chwilę z rękami w kieszeniach, po czym podszedł i bez słowa chwycił pudełko, które spakowała.

    – Dam radę – zaczęła, ale Tae-hyun tylko uśmiechnął się lekko.

    – To ja jestem facetem w tym związku, pamiętasz? – rzucił z przekornym błyskiem w oku.

    So-you patrzyła, jak niesie pudełko bez większego wysiłku. Był w swoim żywiole – pewny siebie, zorganizowany, jakby zarządzał wielką firmą, a nie przeprowadzką. Dlaczego to wszystko wygląda tak… normalnie? – zastanawiała się, przyglądając się jego ramionom napinającym się pod ciężarem pudełka. Przystojny, silny, pomocny… – myśli zaczęły dryfować w stronę, której wolałaby teraz unikać.

    0 Komentarze

    Uwaga! Twój komentarz będzie niewidoczny dla innych gości i subskrybentów (z wyjątkiem odpowiedzi), w tym dla Ciebie po okresie karencji.
    Uwaga