Miłosny układ – Rozdział 17 – Zobaczymy, ile wytrzymasz
przez Zibi the BeadrdedSo-you przewracała się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Sen nie chciał nadejść, a jej myśli nieustannie krążyły wokół jednego: Co teraz będzie? Czy da się to jakoś odkręcić?
Z każdym kolejnym dotykiem pierścionek zaręczynowy na jej palcu wydawał się coraz cięższy. Jak długo będę musiała to udawać?
Wiedziała, że przewodnicząca Hwang nie odpuści. Czy ona domyśla się, że nasz związek to fikcja? Bycie pionkiem w cudzej grze przygniatało ją. Spojrzała w sufit, szukając odpowiedzi. Nie, przecież nie zrobiłaby tego własnemu synowi… prawda? Ale zamiast odpowiedzi znalazła jedynie pustkę i narastające poczucie bezsilności.
Co powiem matce, kiedy to wszystko się skończy? Myśl powracała jak mantra, drążąc ją od środka. Jeszcze nie musiała niczego wyjaśniać, ale to było jedynie odwlekanie nieuniknionego.
W końcu, zrezygnowana, wstała z łóżka. Podniosła ręce nad głowę, przeciągnęła się i przeczesała palcami rozczochrane włosy. Jej stopy dotknęły zimnej podłogi i skrzywiła się lekko. Gdzie moje pantofle? Schyliła się, po czym wyciągnęła je spod łóżka. Westchnęła cicho i podreptała w stronę łazienki.
Tymczasem w kuchni Tae-hyun już od jakiegoś czasu przygotowywał śniadanie. Mężczyzna uznał, że jest to dobry sposób, aby oderwać myśli od całej tej skomplikowanej sytuacji. Miso, kimchi, świeży ryż i jajka sadzone – prosty, ale pełen smaku posiłek, który miał nadzieję, że chociaż na chwilę poprawi mu nastrój.
So-you nie współpracuje z moją matką – stwierdził, wrzucając plasterki dymki na patelnię. Myśl o tym, jak została w to wszystko wplątana, nie dawała mu spokoju.
Nie miał wrażenia, że to jego wina, ale nie mógł patrzeć obojętnie, jak została wciągnięta w intrygę, na którą nie miała wpływu. Czuł się w obowiązku, aby wziąć za to odpowiedzialność. W końcu to ja ją wpakowałem w ten układ.
Gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi sypialni, odruchowo spojrzał w stronę korytarza.
So-you szła niepewnym krokiem, zaspana i rozczochrana. Miała na sobie cienką, jasnoróżową koszulę nocną, która z każdym ruchem delikatnie falowała wokół jej ud. Materiał, choć luźny, lekko opinał się na biodrach, a chłód poranka sprawił, że przez tkaninę rysował się wyraźny kontur jej sutków.
Tae-hyun przełknął ślinę.
Jej rozczochrane włosy opadały swobodnie na ramiona, nadając jej wyglądowi lekko dzikiego, a jednocześnie uwodzicielskiego charakteru. Gdy uniosła rękę, by odgarnąć niesforny kosmyk, nieświadoma jego spojrzenia, przeciągnęła się leniwie, odsłaniając smukłą szyję i ramię, z którego koszula lekko się zsunęła.
— Cholera jasna! – syknął, gdy gorący olej prysnął na jego dłoń.
So-you, jeszcze nie do końca obudzona, zatrzymała się na moment, przetarła oczy i spojrzała na niego bez wyrazu.
– O co chodzi? – wymamrotała, przecierając twarz dłonią.
– Mówiłem ci już, że nie możesz tak chodzić?! – warknął, chwytając ręcznik i przykładając go do poparzonego miejsca.
– Przecież to tylko dom – mruknęła, wzruszając ramionami i, nie czekając na jego odpowiedź, weszła do łazienki.
Tae-hyun wziął głęboki wdech.
Kurwa, to już drugi raz się przez nią poparzyłem.
Wsunął obolały palec do ust, próbując złagodzić pieczenie. To będzie trudniejsze, niż myślałem.
Chwilę później dziewczyna wróciła do kuchni. Usiadła naprzeciwko Tae-hyuna, zupełnie nieświadoma, jak jej obecność go rozprasza.
Koszula nadal delikatnie opinała jej sylwetkę, a gdy usiadła, materiał uniósł się nieznacznie, odsłaniając kawałek uda. Gdy podciągnęła jedną nogę na krzesło, jej pozornie niewinny gest sprawił, że mężczyzna musiał wbić wzrok w miseczkę ryżu, ale nawet wtedy kątem oka dostrzegał skrawek koronkowego materiału, co nie ułatwiało mu opanowania się.
Śniadanie, tak, to jest to, na czym muszę się skupić – pomyślał, mocniej zaciskając pałeczki w dłoni.
– Co się tak na mnie gapisz? Mam coś na twarzy? – zapytała nagle, unosząc brew.
Tae-hyun odchrząknął, odwracając wzrok.
– Nie… nic – odparł, mając nadzieję, że nie zauważyła jego chwilowego zawahania.
So-you wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia.
Każdy jej ruch wydawał się dziwnie swobodny. Kiedy sięgnęła po kawałek kimchi, koszula lekko zsuwała się z ramienia, odsłaniając nieco więcej. Każdy taki ruch działał na Tae-hyuna jak prowokacja, choć był pewien, że So-you nie miała o tym zielonego pojęcia.
Serio? Ona w ogóle nie postrzega mnie jako mężczyznę? – pomyślał, zaciskając zęby. Frustracja rosła w nim z każdą sekundą. Z jednej strony powinien czuć ulgę – przynajmniej nie traktowała tych zaręczyn jak czegoś prawdziwego. Ale z drugiej… to, jak zupełnie ignorowała jego męskość, jak beztrosko zachowywała się w jego towarzystwie, działało mu na nerwy.
Siedział tuż przed nią, starając się zapanować nad swoimi myślami i uczuciami, podczas gdy ona bez żadnych zahamowań jadła śniadanie, nieświadoma zamieszania, jakie powodowała w jego głowie.
– Jesteś dzisiaj jakiś dziwny – rzuciła beztrosko, sięgając po kolejną porcję ryżu. – Coś się stało? Czy to wczorajsze zaręczyny tak na ciebie wpłynęły?
Jego ciało zesztywniało. Słowa So-you były jak nagłe uderzenie zimnej wody.
– Tak, właśnie przez te zaręczyny… – odpowiedział mechanicznie, i przez ciebie w tych białych koronkowych majtkach… – dokończył w myślach, ale powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego na głos. Pokręcił głową, próbując przybrać neutralny wyraz twarzy. – Nie mogę się skupić na jedzeniu – dodał, choć nie była to cała prawda.
– Zjedz coś, bo zaraz wyjdzie na to, że tylko ja jem – rzuciła z lekkim uśmiechem, jakby chciała usprawiedliwić swój wilczy apetyt.
Ale dla Tae-hyuna te słowa były jak kolejny cios. Ona naprawdę nie ma pojęcia, jak absurdalne jest jej zachowanie. Siedziała naprzeciwko niego, półnaga, i mówiła o jedzeniu, zupełnie obojętna na to, jaką walkę toczył ze sobą, by nie reagować na jej wygląd, na jej ruchy, na jej nieświadome prowokacje.
Reszta śniadania przebiegła w ciszy.
So-you, przez chwilę jeszcze analizowała wczorajsze wydarzenia, szybko jednak skupiła się na tym, co czekało ją dzisiaj – pierwszy dzień w Hwang Group. Stres, który towarzyszył jej wcześniej, powoli ustępował miejsca ekscytacji.
Młodszy analityk finansowy. Brzmiało to jak pierwsza, prawdziwa oznaka sukcesu. Początek kariery, którą chciała budować.
Pokażę, co potrafię.
W jej myślach pojawiły się obrazy przyszłości – widziała siebie siedzącą za eleganckim biurkiem, w otoczeniu dokumentów i wykresów. Jej palce przesuwały się po klawiaturze, a wzrok skupiał się na analizach finansowych. Nie mogę się doczekać, aż udowodnię, że jestem odpowiednią osobą do tej pracy. W miarę jak pozwalała sobie na te myśli, jej pewność siebie rosła.
Może kiedyś zostanę dyrektorem finansowym – pomyślała, czując przyjemny dreszcz na myśl o tej możliwości. Wiedziała, że przed nią długa droga, ale to, że miała szansę, było już wystarczająco ekscytujące.
Tae-hyun z całych sił próbował skupić się na jedzeniu, na problemach z zaręczynami, ale jego wzrok wciąż uciekał w jej stronę.
W końcu, nie mogąc tego dłużej ignorować, odłożył pałeczki, oparł się na krześle i w wyraźnie obronnym geście splótł dłonie na piersi.
– Słuchaj, wiem, że to wszystko jest dziwne i przytłaczające. Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie musimy się poddawać mojej matce. Możemy to zrobić po swojemu.
So-you uniosła głowę znad talerza, na który nałożyła sobie przed chwilą dodatkową porcję tofu.
– Naprawdę? Myślałam, że wszystko zostało już zaplanowane. Twoja matka nie pozwoli, żebyśmy robili cokolwiek na własną rękę.
Mężczyzna pokręcił głową.
– To prawda, ale to nie znaczy, że musimy iść dokładnie według jej scenariusza. Chcę, żebyśmy mieli trochę przestrzeni, by zrobić to po swojemu, a nie dokładnie tak, jak ona to sobie wyobraża.
So-you przetarła usta serwetką, przełykając ostatni kęs ryżu.
– Po swojemu? A jak ty to sobie niby wyobrażasz?
Tae-hyun sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął czarną kartę kredytową. Położył ją na stole i powoli przesunął w jej stronę.
– Po pierwsze, chciałbym, żeby coś tak prozaicznego jak pieniądze nie było elementem naszych rozmów.
So-you spojrzała na kartę, a potem powoli uniosła wzrok na Tae-hyuna.
– Nie chcę twojej karty – powiedziała stanowczo, przesuwając ją palcem w jego stronę. – Mam swoją, a poza tym… nie jestem przyzwyczajona do wydawania pieniędzy na rzeczy, które nie są mi naprawdę potrzebne.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, spodziewając się takiej odpowiedzi.
– So-you, to nie jest kwestia potrzeb. Jesteś teraz, technicznie, moją narzeczoną. Reprezentujesz nie tylko siebie, ale i rodzinę Hwang. Chcę, żebyś miała wszystko, czego potrzebujesz, i nie martwiła się o pieniądze. Dla mnie to nieistotny temat.
So-you zmrużyła oczy.
– Nieistotny? – powtórzyła, ledwo kryjąc zdziwienie. – Dla mnie pieniądze zawsze były istotne. Nie rozumiem, jak mogę je po prostu wydawać od tak.
Tae-hyun westchnął, przesuwając dłonią po karku.
– Potraktuj to jako koszty reprezentacyjne. Jeśli czegoś potrzebujesz, po prostu to kup. I błagam cię, nie kłóćmy się o coś tak banalnego.
So-you zacisnęła usta, próbując powstrzymać narastającą irytację.
– Banalnego?! – prychnęła, a jej dłoń z impetem uderzyła w stół. – Nie jestem pustą lalką, która potrzebuje tych wszystkich rzeczy, żeby poczuć się wartościowa. Nie muszę udowadniać swojej pozycji przez drogie ciuchy czy luksusowe dodatki, a już na pewno nie przez to, że wykorzystuję koneksje swojego… – zawahała się na moment – …no, ciebie.
Jej oczy błyszczały z emocji, a głos brzmiał twardo.
– Owszem, są dziewczyny, które żerują na swoich facetach, korzystają z ich pieniędzy i pozycji, ale ja nie jestem jedną z nich. Nigdy nie chciałam tego, żeby mój facet… to znaczy… no , wiesz, o co mi chodzi.
Tae-hyun nie odzywał się przez chwilę, tylko z lekkim rozbawieniem słuchał jej nieudolnego wytłumaczenia.
– Rozumiem twoje podejście – powiedział w końcu spokojnie – ale to nie jest tylko kwestia luksusu czy mody. To kwestia reprezentacji. Wchodzisz w świat, w którym jesteś nie tylko sobą. Jesteś młodszą panią grupy Hwang, a ludzie będą cię oceniać przez ten pryzmat na każdym kroku.
– To jest chore – zaprotestowała. – Młodsza pani!?
Tae-hyun pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.
– Zobaczymy – powiedział, przysuwając się nieco bliżej. – Mam dla ciebie propozycję. Zróbmy zakład.
So-you zmrużyła oczy.
– Że co? Zakład?
Na twarzy Tae-hyuna pojawił się lekki, pewny siebie uśmiech.
– Jeśli przez tydzień nie wydasz ani wona z tej karty, wygrywasz i… zabiorę cię na randkę. Ale – uniósł palec ostrzegawczo, zanim zdążyła zaprotestować – jeśli jednak coś wydasz, to ty zabierzesz mnie na randkę.
So-you zmarszczyła brwi, analizując jego słowa.
– Czekaj, czekaj… To znaczy, że w obu przypadkach ja przegrywam, a ty wygrywasz? Co to za zakład?!
Tae-hyun wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem.
– Można na to tak spojrzeć. Ale czy to tak naprawdę przegrana?
– A nie?
– Zdajesz sobie sprawę, ile kobiet dałoby wszystko, żeby pójść ze mną na randkę? – powiedział, rozkładając ręce w geście fałszywej skromności.
So-you przewróciła oczami, choć jej kąciki ust zaczęły drgać.
– Och, proszę cię… – westchnęła teatralnie.
– To puste lale. Ja taka nie jestem.
– Może i nie – przyznał, podnosząc kartę i kładąc ją bliżej jej dłoni – ale chyba się boisz. No dalej, So-you. Sprawdźmy, czy wytrzymasz tydzień bez jej używania.
So-you spojrzała na kartę, potem na Tae-hyuna, a potem znów na kartę.
– Naprawdę sądzisz, że dam się na to nabrać?
– Nie, nie sądzę, że się nabierzesz. Ale wydaje mi się, że nie wytrzymasz tygodnia bez wydania chociaż wona.
So-you parsknęła śmiechem.
– Zasady są proste – kontynuował. – Jeśli wygrasz, ja stawiam. Jeśli przegrasz… no cóż, ty zapłacisz.
Dziewczyna zastukała paznokciem w blat stołu, zastanawiając się, czy ten zakład w ogóle ma sens. W końcu sięgnęła po kartę i obróciła ją w palcach.
– Dobrze, zgoda. Ale wiedz, że nie zamierzam jej używać.
Tae-hyun uśmiechnął się triumfalnie.
– Zobaczymy. Ile wytrzymasz.
So-you wsunęła kartę do kieszeni i spojrzała na niego, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że w tej grze to ona będzie miała ostatnie słowo.
– Nie ciesz się tak szybko. Nawet jeśli mnie jakoś zmanipulujesz, żebym jej użyła, to i tak oddam ci każdego wona. Obiecuję.
Mężczyzna pokiwał głową.
– Ta, jasne. Ale pamiętaj o tym, kiedy będziesz płaciła za naszą kolację.
So-you przewróciła oczami, ale tym razem było to bardziej z rozbawienia niż irytacji.
– I tak zapłacę twoją kartą – oświadczyła triumfalnie, czując, że tę rundę właśnie wygrała.
0 Komentarze