Miłosny układ – Rozdział 18 – Nie, nie, nie…
przez Zibi the BeadrdedSo-you stała w samej bieliźnie, powoli szykując się do wyjścia. W głowie kłębiły się myśli na temat porannej rozmowy i tego absurdalnego zakładu. Jeszcze mu pokażę. Niech nie myśli, że tak łatwo mnie pokona – pomyślała z dumą, poprawiając włosy przed lustrem.
– Będę ubierała się w to, co mi się podoba, a nie jak te puste lalki… – przerwała nagle, spoglądając na swój jedyny elegancki garnitur. Po incydencie z autem przewodniczącej ubranie wciąż wyglądało fatalnie. Plamy szpeciły tkaninę, mimo usilnych prób ich usunięcia. Nadaje się tylko na śmietnik.
– Cholera, co tu wymyślić? – zapytała samą siebie, czując narastającą bezradność.
Otworzyła starą walizkę, której jeszcze nie zdążyła rozpakować. Zaczęła wyciągać wszystkie swoje najlepsze ubrania. Nie, to bez sensu. Te ciuchy nie nadają się do pracy. Nie jeśli chcę zrobić dobre pierwsze wrażenie.
Przez chwilę nerwowo chodziła po pokoju, po czym otworzyła garderobę. No trudno, nie mam wyjścia – pamiętała, że Tae-hyun zostawił tam kilka ubrań pożyczonych od swojej siostry. Wezmę coś normalnego, byle się nie rzucać w oczy – postanowiła. Jednak gdy weszła do środka, natychmiast zwątpiła, że uda jej się „normalnie” ubrać.
– No bez przesady… To jakaś wystawa mody czy co? – wyszeptała, omiatając wzrokiem równo ułożone wieszaki. Dior, Chanel, Prada. Uniosła brwi. – Serio? Kto normalny to nosi?! – westchnęła, przeszukując kolejne rzędy ubrań. – Gdzie jest coś zwyczajnego? Może T-shirt? Albo chociaż jeansy? – Jej dłonie sunęły po wieszakach, ale bez skutku. Wszędzie tylko luksus.
– No dobra… Nie mam wyjścia – westchnęła głęboko. – Tylko pożyczam – dodała, próbując przekonać samą siebie, że to żadne ustępstwo wobec jej zasad.
– Nie będę przecież tego nosić na co dzień… – Chwyciła kremową marynarkę od Diora i granatową spódnicę od Burberry. – Tylko na jeden dzień. To nie tak, że się sprzedaję. Po prostu pożyczam. To różnica.
Gdy zaczęła się ubierać, niemal poczuła, jak każda fałda materiału szepcze: Wyglądasz zajebiście. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i… przepadła. Ja pierniczę, czy to naprawdę ja? – pomyślała, nagle rozumiejąc, dlaczego ludzie tracą głowę dla takich rzeczy. Jej poglądy na temat luksusu i „pustych lalek” zaczęły się niebezpiecznie rozmywać.
– Spokojnie, So-you. Oddychaj. Tylko pożyczasz… ale… ale serio, kurwa, wyglądam jak miliard wonów.
Sięgnęła po skórzane szpilki od Manolo Blahnika i wsunęła je na stopy. Może i wyglądam jak te wszystkie nadęte laski, ale to tylko na ten dzień. I tylko dlatego, że… to pożyczone. – Próbowała wmówić sobie, że to nic wielkiego, choć gdzieś w głębi serca czuła delikatne ukłucie ekscytacji.
Spojrzała na biżuterię. Otworzyła aksamitne pudełko, w którym lśniła bransoletka od Cartiera. Obok niej połyskiwał delikatny łańcuszek i kolczyki od Tiffany’ego. Tylko pożyczam, to nie moje… Wzięła głęboki oddech. A może trochę jest moje, skoro jestem technicznie narzeczoną Tae-hyuna? Odsunęła tę myśl, ale uśmiech, który zagościł na jej twarzy, mówił więcej niż tysiąc słów.
W końcu stanęła przed lustrem, poprawiając ostatnie detale stroju.
– No dobra, może i wyglądam jak księżniczka, ale to nie moja wina. Przecież nie będę tak chodzić codziennie… Chyba że… – Szybko potrząsnęła głową. – Nie, nie, na pewno nie – skwitowała stanowczo.
Ale gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie czuje się z tym aż tak źle.
– Punkt dla ciebie, Tae-hyun, cholera – mruknęła pod nosem.
Spojrzała na telefon. Była trzynasta piętnaście.
– Świetnie, znowu się spóźnię – mruknęła pod nosem, z irytacją sięgając po torebkę.
Autobusem? Nie, to chyba głupi pomysł. – W jej głowie natychmiast pojawił się obraz: ona, ubrana od stóp do głów w tych luksusowych ciuchach, wciśnięta między spoconych pasażerów. Nie, nie, nie. Zaraz mnie okradną albo ktoś rozleje na mnie kawę.
Z ciężkim sercem postanowiła zamówić taksówkę. To chyba najlepsze rozwiązanie. Szybko, komfortowo, no i nie będę wyglądać dziwnie na przystanku autobusowym.
Próbowała zachować spokój, ale gdy dostała informację, że najbliższa taksówka może przyjechać dopiero za pół godziny, jej serce zamarło.
– Godziny szczytu?!
Zdenerwowana podeszła do wyjścia. Może jednak autobus? Chwyciła za klamkę. Nie, to zły pomysł.
Przez chwilę stała nieruchomo, rozważając wszystkie opcje. Chyba nie mam wyboru – pomyślała, otwierając małą szafkę wiszącą na ścianie.
– Ferrari, Mercedes, Lexus… – czytała, spoglądając na rząd zawieszek z kluczami.
– Porsche? – uśmiechnęła się figlarnie, przypominając sobie niedawną rozmowę z Tae-hyunem.
– Skoro twierdzisz, że to auto twojej kobiety, to chyba mogę je wziąć – stwierdziła, sięgając po kluczyki.
Przekonana o słuszności swojego wyboru, wybiegła z apartamentu.
Nie mogę się spóźnić pierwszego dnia.
Przyspieszyła kroku, ale zanim dotarła do drzwi prowadzących na parking, poczuła, jak obcas jej szpilki blokuje się w metalowej kratce.
– Nie, nie, nie… – próbowała desperacko uwolnić nogę, ale zanim zdołała cokolwiek zrobić, usłyszała cichy trzask.
Zamarła.
Już po mnie.
Widok złamanego obcasa drogiego buta sprawił, że krew odpłynęła jej z twarzy.
Ile to będzie kosztować? Chyba się nie wypłacę.
Z narastającą paniką, kulejąc na prawą nogę, dotarła do żółtego kabrioletu. Opadła na fotel, przez chwilę przyglądając się uszkodzonemu obcasowi.
– Dobra, pokaż, na co cię stać – powiedziała, jakby liczyła na wsparcie ze strony luksusowego pojazdu.
Przekręciła kluczyk, a dźwięk rasowego, sześciocylindrowego boksera rozbrzmiał po całym parkingu, wywołując na jej twarzy lekki uśmiech.
Prowadziła z pełną determinacją, starając się nadrobić każdą straconą minutę. Puls przyspieszał z każdym przejechanym kilometrem, a w głowie nadal kłębiły się chaotyczne myśli.
Stojąc na czerwonym świetle, wpisała w nawigację nazwę luksusowego salonu Manolo Blahnika.
– Super, jest po drodze! – ucieszyła się, widząc, jak los wreszcie postanowił ulżyć jej w tym dniu pełnym katastrof.
Kiedy podjechała pod ekskluzywny sklep, miała wrażenie, że przeniosła się do innego świata. Na fasadzie budynku lśnił złoty szyld z wygrawerowaną nazwą: „Hwang Imperial Steps”.
Oczywiście… Hwang. Gdziekolwiek nie spojrzę, wszędzie ich wpływy, bogactwo i dominacja – pomyślała nieco zirytowana.
Jestem tutaj, bo muszę naprawić buty Manolo Blahnika. – stwierdziła z lekkim zażenowaniem, zdając sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi.
Czyli ja i te „puste lalki” mamy jednak coś wspólnego… – dodała z mieszanką ironii i lekkiego poczucia winy.
Z lekkim grymasem weszła do środka, próbując utykać jak najmniej widocznie. Miała nadzieję, że pozostanie niezauważona, ale czuła, jak wzrok wszystkich pracowników w jednej chwili koncentruje się na niej.
– Dzień dobry, czy była pani umówiona? – elegancko ubrany pracownik podszedł do niej z wyuczonym uśmiechem, w którym mimo profesjonalizmu czaiło się lekkie zdziwienie.
– Umówiona? – powtórzyła zaskoczona. – A niby kiedy miałam się umówić, skoro to nagły wypadek?
– Nie byłam umówiona, ale muszę naprawić ten but… – powiedziała szybko, pokazując złamany obcas.
Pracownik spojrzał z nieukrywanym zdziwieniem, jakby właśnie usłyszał coś absurdalnego.
– Rozumiem, proszę pani, ale obsługujemy jedynie klientów wcześniej umówionych lub posiadających naszą kartę VIP.
– Kartę VIP? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Nie, nie mam takiej karty, ale…
– Przykro mi, ale bez wcześniejszej rezerwacji lub wspomnianej karty nie mogę pani pomóc – przerwał jej uprzejmie, choć stanowczo.
So-you poczuła, jakby dostała właśnie mokrą ścierką prosto w twarz.
– Karta VIP? Też coś! To przecież zwykły sklep z butami! – Wzięła głęboki oddech, czując, jak jej nadzieja na szybkie rozwiązanie tej sprawy powoli zaczyna znikać.
– No to dajcie mi tę kartę. – rzuciła, próbując zachować pozory spokoju.
– Czy posiada pani rekomendację?
– Rekomendację? – powtórzyła ze zdziwieniem w głosie.
– Tak, członkiem VIP może zostać wyłącznie osoba, która posiada osobiste zaproszenie od kogoś, kto już korzysta z naszego ekskluzywnego programu.
No jasne, koneksje… Co za absurd.
Nigdy nie myślała, że wykorzysta pozycję Tae-hyuna, ani tym bardziej powoła się na ich relację, ale sytuacja nie dawała jej wyboru.
No, cóż, to wyjątkowa sytuacja – próbowała się jakoś usprawiedliwić, choć czuła się nieswojo, po raz kolejny naginając swoje zasady.
Zamknęła oczy i zacisnęła pięści.
– Tae-hyun z grupy Hwang – powiedziała cicho, niemal z poczuciem winy. – Wystarczy?
Pracownik zmrużył oczy, przez chwilę oceniając prawdziwość jej słów.
– Na jakiej podstawie twierdzi pani, że dyrektor generalny naszej grupy udzielił pani rekomendacji? – zapytał z nutą ironii, jakby podobne deklaracje słyszał każdego dnia.
So-you przez moment chciała się wycofać, ale czas naglił, a ona już nie miała wyjścia.
Boże, co ja robię… – pomyślała, starając się wyglądać pewniej, niż się czuła.
Westchnęła głęboko i dodała, tym razem bardziej delikatnie:
– To… naprawdę niezręczne, ale jestem jego narzeczoną.
Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie, po czym szybko powrócił do neutralnego wyrazu twarzy.
– Przepraszam, ale jest pani już dzisiaj trzecią kobietą, która twierdzi, że jest narzeczoną dyrektora generalnego.
So-you zbladła.
– Ale ja… – zawahała się, bo nagle zabrakło jej słów. Jak mam udowodnić coś tak absurdalnego?
– Czy mogłaby pani opuścić nasz sklep? Bo inaczej będę musiał wezwać ochronę – powiedział stanowczym, lecz spokojnym głosem.
– Proszę zaczekać – wyciągnęła telefon i wyszukała kilka zdjęć na KakaoTalk, po czym uniosła ekran w stronę pracownika.
Mężczyzna zerknął na zdjęcia, a potem cofnął się o krok, natychmiast zmieniając swoje podejście.
– Oczywiście! Najmocniej przepraszam, pani Hwang. Już się tym zajmuję – zapewnił ją z pełną powagą i zniknął na zapleczu, szukając menedżera.
So-you odetchnęła z ulgą, choć nadal nie czuła się dobrze z tym, co zrobiła.
Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to powiedziałam. Ale czy miałam jakiś wybór? – uparcie próbowała usprawiedliwić swoje postępowanie.
Po dłuższej chwili, która zdawała się jej ciągnąć w nieskończoność, zjawił się menedżer – niski, elegancki mężczyzna w modnym garniturze.
– Bardzo przepraszam za wszelkie niedogodności, pani Hwang – zaczął, nieco spięty rangą swojej rozmówczyni. – Oczywiście, możemy naprawić pani buty, ale niestety musimy sprowadzić oryginalne części od producenta.
– Co to oznacza? – zapytała wyraźnie zaniepokojona.
– Że niestety nie naprawimy ich od ręki – powiedział ostrożnie, obserwując jej reakcję. – Postaramy się zrobić to jak najszybciej, ale to i tak może potrwać kilka dni.
So-you miała ochotę śmiać się i płakać jednocześnie.
– Kilka dni? Nie mam tyle czasu.
– To jedyna taka para w Korei, co oznacza, że nie mamy żadnych części zamiennych. Producent będzie musiał specjalnie wykonać nowy obcas, zanim w ogóle będziemy mogli go wymienić – wyjaśnił, rozkładając ręce. – Ale mogę pani zaproponować szeroki wybór butów w naszym salonie – szybko dodał, widząc jej reakcję.
– Na pewno znajdziemy coś odpowiedniego.
Świetnie, znowu muszę na chwilę zapomnieć o moich zasadach. – westchnęła zrezygnowana. – No dobrze, pokażcie mi, co macie.
Zanim zdążyła się obejrzeć, wokół niej zebrało się pięć uśmiechniętych pracownic. Każda z nich przynosiła coraz to bardziej wyszukane modele szpilek. Dior, Louboutin, Jimmy Choo…
Czy one oszalały? Tyle kosztuje przeciętne auto! – pomyślała zniesmaczona, widząc kolejne pary butów z absurdalnymi cenami.
Teraz już nie mogę się wycofać. – Wzięła głęboki oddech. Jak on to argumentował?
– „… To nie jest tylko kwestia luksusu, ale kwestia reprezentacji…”
Zacisnęła usta i ostatecznie wybrała parę, która idealnie pasowała do jej stroju. Choć cena wywoływała u niej zawroty głowy, postanowiła do końca grać swoją rolę.
– Biorę te – powiedziała stanowczo, podając pracownicy czarną kartę kredytową Tae-hyuna.
Przed opuszczeniem salonu menedżer wręczył jej platynową kartę VIP, uśmiechając się z przesadną serdecznością.
– Witamy w gronie naszych najważniejszych klientów, pani Hwang – powiedział uroczyście.
So-you przyjęła kartę z udawanym entuzjazmem.
No i masz, kolejna zasada złamana. Naprawdę świetnie mi idzie.
Kiedy wsiadła do Porsche, poczuła się jak bohaterka absurdalnej komedii, którą ktoś złośliwie napisał specjalnie dla niej. Jadąc ulicami Seulu, nie mogła przestać analizować, jak daleko zabrnęła tego dnia. Z każdą chwilą rosło w niej poczucie, że zdradza wszystkie zasady, którymi dotychczas się kierowała.
Ale przecież nie mogłam pojawić się pierwszego dnia w pracy w złamanym bucie.
Podjechała pod siedzibę firmy. Zegar na desce wskazywał dziesięć po drugiej.
No pięknie. Idealny początek kariery.
W tym momencie pracownicy obsługi biurowca, rozpoznając znajomy pojazd, błyskawicznie zaczęli robić dla niej miejsce. Jeden zatrzymał przechodniów, drugi wstrzymał ruch i zdecydowanym gestem wskazał jej, by skierowała Porsche prosto pod główne wejście.
– Co tu się, do cholery, dzieje? – zaparkowała.
Kiedy wysiadła, wyraźnie spięty pracownik natychmiast odebrał od niej kluczyki.
No cóż, skoro przegrałam zakład, kupiłam buty na jego koszt, wzięłam Porsche i użyłam koneksji, to ten jeden raz więcej chyba nie zrobi już żadnej różnicy.
Uśmiechnęła się z rezygnacją i weszła do budynku.
Idąc przez hol, próbowała zrzucić z siebie ciężar wyrzutów sumienia.
Chyba więcej wpadek jednego dnia już nie mogę zaliczyć. – stwierdziła z sarkastycznym uśmiechem, przewracając oczami.
Nagle poczuła wibrację telefonu w torebce. Wyjęła go szybko i spojrzała na ekran.
„Wygrałem. Co powiesz na śniadanie do łóżka? Mówiłaś, że nie wydasz nic przez 7 dni, a nie wytrzymałaś nawet 7 godzin :)”
So-you uniosła brwi, z niedowierzaniem czytając wiadomość Tae-hyuna.
Serio się tym cieszy? Co za idiota.
Westchnęła i z lekkim uśmieszkiem odpisała:
„W porządku. Jutro o 7:30 spodziewam się śniadania do łóżka. Pamiętaj, że lubię kawę po wietnamsku i jajka na miękko. A, no i croissanty by się przydały. Dziękuję z góry.”
Schowała telefon do torebki z satysfakcją.
Przynajmniej teraz on będzie musiał się trochę postarać. Zobaczymy, jak sobie poradzi.
Choć wiedziała, że przegrała zakład na całej linii, miała przynajmniej okazję, by nieco się z nim podroczyć.
0 Komentarze