Biurowy układ – Rozdział 1 – Córka przewodniczącej
przez Zibi the BeadrdedSoo-ah była wściekła.
Nie tą rozkapryszoną, udawaną wściekłością, którą zwykle rzucała na pokaz, gdy kelner nie przyniósł trufli do makaronu albo kiedy jej manicure nie pasował do nowej torebki. To była ta prawdziwa, drapiąca pod skórą złość – bezsilna, gorzka, wyryta w zaciśniętej szczęce i wilgotnym spojrzeniu, które starała się ukryć za okularami Chanel.
— Jak ona mogła? — szepnęła, czując, jak ogarnia ją fala upokorzenia.
Trzasnęła drzwiami luksusowego salonu, wychodząc na zewnątrz. W dłoniach trzymała kopertówkę, która jeszcze godzinę temu miała być uzupełnieniem stylizacji za dziesięć milionów wonów. Teraz była jedynie niemym świadkiem klęski.
Wsiadła do swojego czerwonego Porsche, trzaskając drzwiami. Ręką odrzuciła długie, lśniące włosy, zerknęła w lusterko wsteczne i poprawiła makijaż z chirurgiczną precyzją. Karmazynowy błyszczyk, cień w kolorze szampana, odrobina rozświetlacza. Wyglądała jak miliard wonów. A nie miała na koncie nawet jednego.
To chyba pierwszy raz, kiedy matka mnie tak upokorzyła – pomyślała, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Jak ona mogła zablokować mi wszystkie karty?
Sześciocylindrowy bokser wydał z siebie basowy pomruk, po czym kilka razy zatrząsł się i zgasł.
— No dalej, skarbie — mruknęła przez zaciśnięte zęby. — Bądź dla mnie miły chociaż ty.
Dopiero teraz zauważyła świecącą żółtą kontrolkę poziomu paliwa oraz komunikat: „zasięg 0 km”.
— Kurwa. — Soo-ah walnęła pięścią w kierownicę. — Kurwa, kurwa, kurwa!
Nie dość, że nie miała pieniędzy, to jeszcze zapomniała zatankować. Bez paliwa, bez środków, bez szansy na holowanie – jedyne, co jej zostało, to duma. I ona właśnie zaczynała się kruszyć jak tynk na starych ścianach.
Sięgnęła po torebkę leżącą na siedzeniu obok i wyciągnęła z niej telefon.
„Przewodnicząca” – wybrała kontakt i wykręciła numer.
— Szybko dzwonisz — usłyszała znajomy głos. — Myślałam, że wytrzymasz przynajmniej kilka godzin.
— Mamo, jak mogłaś…?
— Soo-ah, przestań się zachowywać, jakbyś była małym dzieckiem, a nie córką grupy Hwang. — Głos matki był chłodny jak lód w dwudziestopięcioletniej whisky. — Mówiłam, że jeśli dalej będziesz uciekać od odpowiedzialności, to będę zmuszona sięgnąć po bardziej radykalne metody.
— Mamo! To była promocja. Ja chciałam…
— Dość! — przerwała jej przewodnicząca. — Musisz w końcu zrozumieć, że twoje życie to twoja odpowiedzialność. Nie zamierzam wiecznie łagodzić skutków twojej nieodpowiedzialności.
Zapadła chwila ciszy.
— Daj mi chociaż pieniądze na holowanie, samochód mi zdechł…
— Pewnie zapomniałaś zatankować — westchnęła głęboko. — O tym właśnie mówię. Zero poczucia obowiązku.
— Mamo…! — jej głos lekko zadrżał, mimo że próbowała to ukryć. — Pomożesz mi?
— Tak, ale tylko pod jednym warunkiem.
Mam przejebane – wstrzymała oddech, czekając na wyrok.
— Za dwie godziny, w siedzibie naszej firmy, zaczyna się zebranie z inwestorami. To bardzo ważny projekt dla całej naszej grupy. Masz tam być i wspierać swojego brata i jego narzeczoną.
— Ale… ja nic nie wiem na temat Gangnam Landmark — próbowała zaprotestować, ale zabrzmiało to bardziej jak błaganie niż argument.
— Przynajmniej znasz nazwę projektu, a to już dobry początek — powiedziała przewodnicząca z lekką ironią. — Soo-ah, oficjalnie jesteś ambasadorką grupy. Nie zawiedź mnie.
Połączenie zostało zakończone.
Soo-ah przez chwilę siedziała w ciszy. Potem, z westchnieniem, odpięła pas, wyszła z samochodu i oparła się o maskę. Deszcz zaczął siąpić – drobny, cichy, zupełnie jak jej poczucie godności.
— Dwie godziny. Na mycie, ubranie się i dojazd do firmy? Absurd! — mruknęła z wściekłością i zadzwoniła po firmową limuzynę.
Pół godziny później, stąpając bosymi stopami po marmurowej posadzce jednej z łazienek w rezydencji, Soo-ah wciąż nie wiedziała, czy bardziej chce walnąć drzwiami i uciec, czy udowodnić swojej matce, że tak łatwo z nią nie wygra.
Zerknęła na telefon.
— Mam godzinę. Oczywiście. Dlaczego nie piętnaście minut? — warknęła pod nosem, zmywając z twarzy resztki makijażu.
Wzięła prysznic. Woda była zbyt zimna. Albo to tylko jej ciało było tak rozpalone z wściekłości, że wszystko poza wrzątkiem wydawało się lodowate.
Wyszła niezadowolona. Związała włosy w niedbały koczek i podeszła do garderoby.
Wpisała kod dostępu. O dziwo, jeszcze działa. Przynajmniej tyle – uśmiechnęła się pod nosem.
Weszła do środka. Otworzyła jedną z przesuwnych szaf i stanęła przed rzędem marynarek, sukienek, garsonek i żakietów, które do tej pory uważała za kostiumy pogrzebowe dla kobiet sukcesu.
— Dobrze. Skoro matka chce, żebym wyglądała jak jebana wersja Lee Seo-hyun na zebraniu zarządu Samsunga, to proszę bardzo.
Wyciągnęła garnitur od Alexandra McQueena. Biały, dopasowany, z subtelnym, czarnym lamowaniem. Ostry jak jej riposty. Seksowny jak ona sama i równie niebezpieczny.
— Ciekawe, czy ci nudni inwestorzy będą mogli się skupić — podciągnęła spódnicę o kilka centymetrów w górę, odsłaniając nieco większą część ud. — Zobaczymy, kto wygra: ja czy przewodnicząca.
Związała włosy w ciasny kucyk, pomalowała usta szminką Rouge 999 Matte od Diora i delikatnie podkreśliła oczy przydymionym cieniem w grafitowym tonie – wystarczająco, by jedno spojrzenie mogło sprawić, że nawet najstarsi inwestorzy zapomną, po co tam przyszli.
Włożyła szpilki od Saint Laurent i zegarek Cartier.
— No i zajebiście — stwierdziła, przez chwilę wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.
Po chwili namysłu wzięła jeszcze czarną lakierowaną torebkę od Givenchy, po czym wyszła z garderoby.
Do firmy dotarła jakieś dwadzieścia minut przed zebraniem.
Wyszła z windy z miną, jakby miała właśnie odebrać statuetkę Wielkiego Dzwonu na Daejong Film Awards, a nie ratować godność, którą matka odcięła razem z kartami i przywilejami. Zegarek Cartiera połyskiwał przy każdym ruchu jej nadgarstka, szpilki stukały po marmurowej posadzce z takim impetem, że dwóch przypadkowych analityków z działu finansów potknęło się niemal jednocześnie.
— Wow… — wymamrotał jeden z nich, zapominając, że powinien skupić się na negocjacjach, które prowadził przez telefon, a nie mierzyć wzrokiem uda dziedziczki konglomeratu.
Drugi, młodszy, najwyraźniej świeżo po MBA, aż upuścił tablet, kiedy dziewczyna poprawiła włosy tak zmysłowym ruchem, jakby reklamowała luksusowy szampon, a nie zbliżała się do sali konferencyjnej.
— Chyba się zgubiła… — rzucił trzeci, kierownik z działu prawnego, który najwyraźniej nie rozpoznał jej w tym biznesowym stroju.
— Cokolwiek ona tu robi, mam nadzieję, że zostaje na dłużej. — skwitował inny, z rozmarzeniem śledząc ruch jej bioder.
Soo-ah tylko uniosła brwi i uśmiechnęła się kątem ust. Była do tego przyzwyczajona. Mężczyźni oglądali się za nią zawsze — w butikach, klubach, restauracjach, a teraz, najwyraźniej, także w siedzibie rodzinnej firmy.
Super – pomyślała – teraz matka zobaczy, jakim wielkim błędem było mnie tutaj ściągnąć.
Zatrzymała się przy jednym z lustrzanych filarów tuż przy głównym wejściu. Wzięła gumę do żucia z torebki, rozpakowała ją i włożyła powoli do ust w taki sposób, że jeden z przechodzących obok inwestorów o mało nie wpadł na stojący obok drzwi duży roll-up informacyjny.
— Chyba jestem wcześniej od mojego starszego, odpowiedzialnego brata — powiedziała głośno, specjalnie tak, by obaj to usłyszeli, widząc, jak wraz ze swoim asystentem pojawili się na końcu korytarza, kierując się w jej stronę.
— Mnie też jest miło cię widzieć — powiedział Tae-hyun z udawaną uprzejmością, której nawet nie próbował ukryć.
— Co ona tu robi? — zapytał wyraźnie zdziwiony Ji-hoon.
— Matka mi kazała — powiedziała obojętnie, jakby to wszystko wyjaśniało. — Mam się wziąć w garść i przestać myśleć, że życie to tylko ciuchy, imprezy i zabawa.
— A jak ty to sobie wyobrażasz? — Tae-hyun skrzyżował ręce, mierząc ją krytycznym spojrzeniem. — Jesteś ambasadorką marki tylko dlatego, że matka ci kazała. Nigdy nie miałaś zamiaru pracować na poważnie. Czy ty w ogóle wiesz, czego dotyczy to spotkanie?
Soo-ah wzruszyła ramionami.
— Nie mam bladego pojęcia, braciszku — po czym odwróciła się na pięcie, wypluła gumę i ostentacyjnie przykleiła ją pod blat stołu.
— Zwariowałaś — syknął Tae-hyun. — Nie możesz tak się zachowywać.
— A co mi zrobisz? — podeszła do niego bliżej, chwytając go za krawat. — Matka kazała mi tu przyjść, bo inaczej zablokuje mi wszystkie karty kredytowe, więc nie miałam wyjścia.
Ji-hoon skrzywił się.
— Słyszałem, że pani przewodnicząca już to zrobiła.
Soo-ah spojrzała na niego chłodno, marszcząc brwi.
— Co? A ty skąd to wiesz?
— Cóż, mam swoje źródła. Nie bez powodu jestem asystentem dyrektora generalnego — powiedział z dumą, klepiąc jej brata po ramieniu.
— Widzę, że w tej firmie plotki roznoszą się szybciej niż darmowe próbki na prezentacji La Mer — skwitowała z udawaną obojętnością.
Tae-hyun spojrzał na nią bezradnie i, nie widząc sensu kontynuowania tej rozmowy, poprawił krawat, po czym skinął głową na swojego asystenta i razem weszli do sali konferencyjnej.
Chwilę później do wejścia szybkim krokiem podeszła So-you — przyszła bratowa Soo-ah, a zarazem dyrektor finansowa grupy Hwang. W ręku trzymała teczkę pełną dokumentów.
— Dobrze, że cię złapałam — powiedziała bez zbędnych wstępów, podając jej teczkę z dokumentami.
— Co to? — zapytała wyraźnie zaniepokojona.
— Kilka raportów, opis projektu i informacje o wszystkich inwestorach — odparła rzeczowo, podając jej teczkę. — Według aktualnych wytycznych zostałaś oficjalnie przydzielona do zespołu operacyjnego.
— Jaja sobie robisz — oburzyła się Soo-ah, nerwowo przeglądając papiery.
— Masz pretensje? To pogadaj z własną matką. — Chwyciła ją za rękę i ruszyła w stronę wejścia. — Chodź, zaraz się zacznie.
Soo-ah powoli, choć niechętnie, weszła do największej sali konferencyjnej, jaka mieściła się w Hang Group Tower.
Pomieszczenie było przestronne i chłodne. Szklane ściany odsłaniały widok na panoramę Gangnam – neonowe wieżowce, ciasne ulice i pulsujące życiem miasto, które dziś miała gdzieś. Wnętrze urządzone było w nowoczesnym minimalizmie: szare marmurowe podłogi, masywny, lśniący stół z czarnego drewna i rzędy ergonomicznych, skórzanych foteli. Pośrodku stołu – karafki z wodą, filiżanki z dyskretnym logo grupy i segregatory opatrzone inicjałami uczestników.
Było ich tam już na tyle dużo, że nie mogła ich tak łatwo policzyć. Inwestorzy. Mężczyźni w niemal identycznych granatowych garniturach i kobiety przypominające bardziej swoich kolegów niż zmysłowe dziewczęta z okładek magazynów. Rozmowy powoli zaczynały toczyć się półgłosem, pełne słów takich jak: stopa zwrotu, koszty czy szacowanie ryzyka.
Usiadła trochę z boku, tak żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Mam nadzieję, że nie zasnę – przetarła oczy dłońmi, kiedy jeden z tych młodych, ambitnych korpo-klonów zaczął pokazywać na wielkim ekranie jakieś wykresy i słupki.
Totalnie nie mam pojęcia, o czym on mówi – podparła brodę dłonią, udając skupienie, ale myślami była już w domu albo w ulubionej kawiarni. Gdziekolwiek, byle nie tu.
Ziewnęła dyskretnie, starając się, by nikt tego nie zauważył. Była zmęczona od niekończących się analiz, ciągłych dyskusji oraz udawania, że ją to w jakikolwiek sposób obchodzi.
Jestem już głodna – pomyślała, czując, jak jej żołądek zaczyna jej o tym delikatnie przypominać. – Przecież przez to wszystko nie zdążyłam dzisiaj nic zjeść.
Tymczasem dyskusja nabierała tempa, a inwestorzy analizowali każdy szczegół projektu. Rozmowy ciągnęły się nieprzerwanie przez kolejne godziny, które dla Soo-ah wydawały się wiecznością.
Zaraz tutaj umrę — westchnęła głęboko, gdy kolejny z inwestorów podniósł rękę.
Schowała twarz w dłoniach, gdy na sali rozległ się niski, głęboki, spokojny męski głos.
— O kurwa. — otworzyła szeroko oczy.
Szybko podniosła głowę. Szukała twarzy osoby, która przed momentem zabrała głos.
Nagle wszystko inne przestało istnieć. Jej wzrok przeskakiwał z mężczyzny na mężczyznę… aż go zobaczyła.
Siedział przy końcu stołu. Wysoki. Elegancki. W ciemnym garniturze, który leżał na nim, jakby urodził się w atelier Kim Seo Ryong. Opanowany. Władczy. I cholernie przystojny.
Ciemne oczy. Zbyt spokojne jak na kogoś, kto właśnie skupił na sobie uwagę całej sali. Jej wzrok błądził po jego sylwetce. Ta twarz, linia szczęki, usta lekko rozchylone, szerokie ramiona, pewna postawa. I to coś. To pierdolone „coś”, którego nie dało się nazwać, ale które sprawiło, że jej kolana zrobiły się miękkie, a gorąco tam, gdzie nie powinno, zaczęło narastać.
O kurwa, kim on jest? – przełknęła ślinę, jakby próbowała zmyć z ust ślady niedorzecznego pragnienia.
Jak oparzona sięgnęła po notatki. Przesuwała kolejne kartki z nerwowym pośpiechem.
— Kto to jest? — szepnęła do siebie, zerknąwszy ponownie w jego stronę.
Na stole tuż przed nim dostrzegła małą mosiężną tabliczkę: „Kang Holding”.
Serce zabiło jej mocniej. Poczuła, jak fala ciepła rozlała się po całym ciele.
Czy ktoś zapomniał włączyć klimatyzację? – przesunęła dłonią po karku, jakby próbowała się ochłodzić.
Wreszcie odnalazła odpowiedni dokument. Prześlizgnęła się wzrokiem po kolumnach tekstu, aż znalazła to, czego szukała.
Jae-won Kang. Syn założyciela. Główny inwestor – przeczytała, wpatrując się w jego profil jak nastolatka w plakat idola.
Poczuła, jak jej sutki zaczyna drażnić materiał biustonosza.
Nie teraz… błagam, nie teraz – przegryzła lekko wargę, starając się zachować pokerową minę.
Miała wrażenie, że zaraz każdy, napięty do granic możliwości, mięsień puści, a ona rozpłynie się w tej sali jak kostka lodu rzucona na rozgrzany asfalt.
Zacisnęła mocniej uda.
Trzeba było nie ściągać majtek – pomyślała, zamykając oczy.
Zrobiła to tylko po to, by wkurzyć matkę. A teraz sama płaciła za własną głupotę.
0 Komentarze