Header Background Image

    Zarządzono przerwę.
    Soo-ah poderwała się, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, i szybkim krokiem opuściła salę konferencyjną.
    Muszę się przewietrzyć – uznała, ciągle jeszcze nie mogąc całkiem dojść do siebie.

    Przystanęła tuż przy drzwiach, widząc So-you, która właśnie kończyła rozmowę telefoniczną.
    Powoli podeszła, rozglądając się dyskretnie na boki.

    — Co ty robisz?
    — Patrzę, czy ktoś nas nie obserwuje.
    — Jest jakiś problem? — zaniepokoiła się So-you, ściszając głos.
    — Tak. Ten inwestor — powiedziała półszeptem, dyskretnie wskazując mężczyznę siedzącego przy stole.

    So-you podążyła wzrokiem za jej gestem. Mężczyzna siedział odchylony w fotelu z nonszalanckim spokojem, jakby wszystko wokół — rozmowy, spojrzenia, decyzje warte miliony — nie miało dla niego żadnego znaczenia. Garnitur w odcieniu głębokiej czerni idealnie leżał na jego smukłej, lecz silnej sylwetce. Jasne światło padające z góry podkreślało wyraziste rysy twarzy: prosty nos, mocno zarysowaną szczękę, ciemne brwi i spojrzenie, które nawet z tej odległości wydawało się chłodne, analityczne. Miał w sobie coś niepokojącego — aurę człowieka, który wchodzi do pomieszczenia i nie musi nic mówić, by zdominować atmosferę.

    — Jae-won Kang? — zapytała po chwili, wciąż patrząc w jego stronę.
    Soo-ah kiwnęła głową, nie spuszczając z niego wzroku.
    — Tak. Jest… no cóż, przystojny i taki… intrygujący. Sposób, w jaki mówi… coś w nim jest. Coś, co sprawia, że chcę go lepiej poznać.

    So-you zmrużyła oczy.
    — Zwariowałaś? Jest przystojny, przyznaję, ale to główny inwestor — zaprotestowała. — Od niego zależy nie tylko ten kontrakt, ale przyszłość całej firmy. Twój brat nie będzie zachwycony, jeśli dowie się, że wplątałaś się w romans z młodym Kangiem.

    Soo-ah wzruszyła ramionami.
    — No właśnie dlatego muszę być dyskretna.

    So-you chwyciła ją mocno za rękę i ostro przyciągnęła do siebie.
    — Nie kombinuj! — syknęła przez zęby. — To poważna sprawa. Jeśli coś pójdzie nie tak, Tae-hyun ci tego nie wybaczy.

    Soo-ah uśmiechnęła się pod nosem.
    — Spokojnie, dam sobie radę. A ty będziesz mnie wspierać.
    — A niby dlaczego?! — rzuciła So-you z mieszaniną irytacji i niepokoju.
    — Bo inaczej filmik z twoim występem pod prysznicem może przypadkiem wycieknąć do internetu — dodała, robiąc minę niewiniątka.
    — To nie była moja wina! To ty wparowałaś mi do łazienki!
    — Nieważne, czyja — stwierdziła z wyższością — ważne, że to ty latasz na nim z gołym tyłkiem.
    — Nie ośmielisz się! — warknęła So-you, kipiąc ze złości.
    — Chcesz mnie sprawdzić? — uśmiechnęła się słodko Soo-ah. — To jak będzie, pomożesz, czy wolisz zostać gwiazdą filmów dla dorosłych?
    — Zgoda — odparła w końcu. — Ale ostrzegam, jeśli coś pójdzie nie tak, wszyscy będziemy w dupie.
    — A co niby może pójść nie tak? — spytała ironicznie. — Patrz i ucz się.

    Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę mężczyzny, który właśnie prowadził poważną rozmowę z przedstawicielem urzędu miasta.
    So-you westchnęła ciężko, ale nic nie powiedziała. Patrzyła tylko, jak córka przewodniczącej oddala się od niej i kieruje prosto w nowe kłopoty.

    — Dzień dobry, wiceprezesie Kang — rzuciła niby od niechcenia, delikatnie opierając się o blat stołu.
    — To ja już pójdę — oznajmił nieco zmieszany rozmówca, po czym oddalił się w stronę bufetu.
    — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — zaczęła, jak zawsze od kokietowania, ale tym razem poczuła coś bardzo dziwnego: spocone dłonie, zimny koniuszek nosa i gorąco, które spływało coraz niżej i niżej.

    Mężczyzna przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, leniwie, wręcz jakby celowo przeciągał napięcie, które rosło z każdą sekundą. Przez chwilę lustrował ją spojrzeniem: od butów, przez długie, smukłe nogi, aż po zbyt krótką spódnicę, która nie zostawiała wiele miejsca dla wyobraźni.
    Gdzie ja ją już widziałem?

    Zawiesił na chwilę wzrok na jej twarzy i wciągnął powietrze przez nos, starając się uchwycić jej zapach.
    Te oczy. Usta. I ten prowokacyjny ubiór.
    Wiem – jego oczy delikatnie się rozszerzyły – to siostra dyrektora generalnego. Księżniczka portali plotkarskich.

    — Dzień dobry — odpowiedział oficjalnie, udając brak zainteresowania. — Czy mam przyjemność z ambasadorką grupy Hwang?
    — Och, od razu ambasadorką — odparła słodkim, niemal dziecięcym tonem. — Jestem zwykłą dziewczyną — przymknęła oczy, chcąc zapaść się pod ziemię.
    Zwykłą dziewczyną? Serio? To już lepiej, gdybym po prostu mu powiedziała, że chcę go przelecieć.

    — Przejdziemy na ty — palnęła jeszcze większe głupstwo.

    Jae-won zrobił krok w tył. Nie lubił łatwych kobiet. Był raczej typem drapieżnika, który wolał najpierw wyczuć ruch partnerki, zanim sam zrobił pierwszy.
    — Zawsze staram się budować relacje oparte na zaufaniu i wspólnych celach. Kluczowe jest dla mnie znalezienie partnerów, którzy mają jasno sprecyzowane priorytety. Muszę mieć pewność, że zmierzamy w tym samym kierunku — oświadczył głosem pełnym profesjonalizmu, choć w duchu zaczynała go bawić jej nieudolna próba pokazania, że panuje nad sytuacją.

    — Oczywiście, zrozumienie i wspólne cele są niezwykle ważne — Soo-ah poczuła, jakby ktoś właśnie uderzył ją w twarz.
    — W każdym partnerstwie cenię osoby, które wiedzą, jak dojść do celu z determinacją i odpowiedzialnością — kontynuował, przeciągając ostatnie słowo.

    Dziewczyna zrozumiała aluzję od razu.
    Że niby ja nie spełniam tych standardów?poczuła jednocześnie upokorzenie i frustrację. Zadufany bufon!

    — Cóż… zawsze można znaleźć balans między obowiązkami a życiem prywatnym, prawda? — rzuciła, starając się zachować twarz.
    — Owszem, ale balans wymaga precyzyjnego planowania i jasnego określenia priorytetów — odparł chłodno, choć ledwo udawało mu się zachować kamienną twarz. — Na każdym etapie ważne jest, aby wiedzieć, kiedy skupić się na pracy, a kiedy można pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Osoby, które tego nie rozumieją, nie znajdą miejsca w moim zespole.

    Soo-ah poczuła się upokorzona, choć starała się tego nie pokazywać. Ukłoniła się z wymuszonym uśmiechem, powoli się odwróciła i ruszyła w stronę swojego miejsca, zostawiając za sobą ledwie wyczuwalny zapach Dior Hypnotic Poison.

    Jae-won patrzył za nią jeszcze przez chwilę, nie zwracając uwagi, że sala zaczęła ponownie się zapełniać.
    Prawdziwa lisica – pomyślał i delikatnie oblizał wargi.

    Była niczym nieoszlifowany diament: prowokacyjna i zupełnie nieodpowiednia na stanowisko, które piastowała. A jednak coś w niej przykuwało jego uwagę. Coś, czego nie dało się zmierzyć… ani nawet opisać w raporcie. Może ta nieoczywista mieszanina delikatności i bezczelności.
    Za dzika. Za impulsywna. Za nierozważna. I zdecydowanie za pewna siebie.
    A mimo to – intrygowała go.
    Nie jako partnerka do interesów. Raczej jako problem.
    A Jae-won bardzo nie lubił problemów.
    Zwłaszcza tych, które same potrafiły chodzić w szpilkach.

    — Zobaczymy, panie Kang — szepnęła pod nosem Soo-ah, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały jej kłykcie.
    Od dzisiaj stanę się kimś innym. Będę idealna. Osiągnę więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.

    W milczeniu podeszła do stołu konferencyjnego, ale w jej głowie wrzało. W klatce piersiowej coś drgnęło, pulsowało, jakby ktoś podłączył ją pod wysokie napięcie. Z każdym krokiem czuła, jak wewnętrzne napięcie rozlewa się po całym ciele — do brzucha, do ud, aż po czubki palców.
    Usiadła. Ale jej ciało nie chciało siedzieć. Chciało krzyczeć.

    Z impetem uderzyła pięścią w blat. Huk był nagły, ostry. Kilku siedzących obok mężczyzn spojrzało na nią zdumionych, ale po chwili wrócili do swoich zajęć, udając, że niczego nie widzieli. Bo każdy z nich zdawał sobie sprawę, kim była.
    Zaimponuję ci. Będę angażować się w każdy projekt, stanę się widoczna, aktywna i odpowiedzialna. Nie dasz rady mnie ignorować. Zdobędę twoje uznanie i szacunek.
    A kiedy już się we mnie zakochasz… kiedy stwierdzisz, że stanowimy idealny duet i poprosisz, żebyśmy byli razem… wtedy cię rzucę.
    Bo nikt nie będzie mnie traktował tak, jak ty mnie dzisiaj potraktowałeś – pomyślała, czując, jak łzy wściekłości gromadzą się pod powiekami, ale nie pozwoliła im wypłynąć.

    Osunęła się na krzesło – rozpalona, kipiąca gniewem i niebezpieczną determinacją. Oddychała ciężko, głęboko, przez ściśnięte gardło. Jakby jej płuca paliły się od środka.
    Wzięła teczkę z notatkami i, nie zważając na to, że przerwa dawno się skończyła, wstała. Jej ciało nadal drżało — nie ze strachu, tylko z czegoś bardziej pierwotnego.

    Wyszła z sali jak burza — w ciszy, bez słowa.
    Wsiadła do windy. Wcisnęła przycisk zbyt mocno. W lustrzanym odbiciu zobaczyła siebie: spoconą, rozdrażnioną i pobudzoną.
    Westchnęła cicho i wypuściła powietrze przez nos.
    Zebrać się. Ogarnąć. Odciąć od wszystkiego.

    Wyciągnęła z torebki wilgotną chusteczkę. Przesunęła nią po karku, za uszami, a potem po wewnętrznej stronie nadgarstków.
    — Jak nowo narodzona — powiedziała do siebie, delikatnie przeczesując palcami włosy.

    Drzwi windy otworzyły się z sykiem. Poprawiła marynarkę, przybrała chłodny wyraz twarzy i ruszyła w stronę sekretariatu.
    — Przewodnicząca u siebie? — zapytała sekretarkę i, nie czekając na odpowiedź, weszła do gabinetu.

    — Mamo.

    — Cii — przerwała jej kobieta, nie podnosząc wzroku znad dokumentów. — Co jest tak pilnego, że wychodzisz z zebrania i niepokoisz mnie bez zapowiedzi?

    — Musimy poważnie porozmawiać — stwierdziła Soo-ah, od razu przechodząc do rzeczy.

    — Słucham — powiedziała spokojnie, jakby właśnie rozmawiała z podwładną, a nie z własnym dzieckiem.

    — Chcę pracować dla firmy — zaczęła, starając się brzmieć profesjonalnie. — Ale nie tak po prostu.

    Przewodnicząca przerwała lekturę.

    — Mów dalej — sięgnęła po filiżankę kawy i spokojnie upijając łyk.

    — Chcę zająć się projektem Gangnam Landmark.

    — Tym projektem zajmuje się już twój brat i jego narzeczona. Nie widzę powodu, żeby dodawać kogoś jeszcze. — odparła chłodno.

    — Ale ja muszę… — ugryzła się w język. — Przecież kazałaś dać mi te dokumenty — warknęła poirytowana, kładąc przed nią szarą teczkę.

    — Nie — odpowiedziała krótko. Zbyt dobrze znała swoją córkę. Im bardziej czegoś jej zabraniała, tym silniej dążyła, by to zrealizować — choćby tylko po to, by postawić na swoim.

    — Ale mamo…

    — Najpierw zaczniesz w dziale marketingu. Jeśli się spiszesz, to powierzę twojemu działowi część tego projektu — oznajmiła chłodno, poprawiając okulary. — Czy to jasne?

    — Tak, pani przewodnicząca — odparła Soo-ah z przesadnie uprzejmym tonem.

    — Doskonale. A teraz zabierz te papiery i wyjdź. Jestem zajęta.

    Soo-ah nie odpowiedziała. Podeszła do biurka, wzięła teczkę i po prostu wyszła.

    Korytarz był pusty. Oparła się o ścianę. Oddychała głęboko. Miała ochotę krzyczeć — w środku gotowało się w niej wszystko, ale na zewnątrz nie mogła tego pokazać.
    Muszę być opanowana jak moja matka.

    Ochłonęła. Wsiadła do windy. Wcisnęła przycisk.
    Marketing? Serio?
    Zaczniemy od podstaw?
    Pokaż, że zasługujesz? Że w ogóle coś potrafisz?

    Uderzyła pięścią w aluminiowy, błyszczący panel dokładnie w momencie, kiedy drzwi otworzyły się na sześćdziesiątym pierwszym piętrze.
    Wyszła, ale zaraz stanęła.
    Kurwa, gdzie jest mój gabinet? — bo choć oficjalnie pracowała tu już prawie rok, to nigdy nie była w biurze.

    — Może w lewo? — próbowała kierować się intuicją.

    Minęła parę przeszklonych pomieszczeń, aż trafiła na nieoznakowane drzwi z matowego szkła.
    Może to te? — otworzyła je.

    Pomieszczenie okazało się socjalnym. Kilka stolików, automat z przekąskami, ekspres do kawy i delikatny zapach cynamonu oraz anyżu unoszący się w powietrzu. Przy jednym z blatów stała młoda dziewczyna w klasycznym biurowym stroju z firmowym logo na piersi. Właśnie zaczynała przygotowywać kubek gorącego gyeran-mat — rozgrzewającej zupy jajecznej z dodatkiem przypraw i słodkiej rzepy.

    — Przepraszam… wiesz może, gdzie jest gabinet ambasadorki marki?
    — Eee… nie jestem pewna — odpowiedziała nieco zaskoczona jej obecnością.
    — Jak to?

    — Pracuję już tutaj prawie dziewięć miesięcy, ale nigdy jej nie widziałam — zawahała się, jakby nie do końca była pewna, czy powinna mówić dalej. — W sumie wszyscy mówią, że tylko się bawi i chodzi po eventach. No i że to córka pani prezes, więc… wiadomo.

    Soo-ah założyła ręce na piersi.
    — Naprawdę tak o mnie mówią?

    Dziewczyna zbladła.
    — Ja… ja nie wiedziałam, że to pani… przepraszam.
    — Skoro nie wiesz, gdzie jest mój gabinet, to chociaż wskaż mi sekretariat.
    — Tak, oczywiście. Jeszcze raz przepraszam — zawstydzona spuściła wzrok i poprowadziła ją korytarzem.

    Kiedy weszły do sekretariatu, dziewczyna stanęła nieco z tyłu i cicho odchrząknęła.
    Sekretarka uniosła wzrok znad monitora, rzuciła krótkie spojrzenie na Soo-ah i natychmiast wróciła do pracy — najwyraźniej nie rozpoznając, z kim ma do czynienia.

    Dziewczyna odchrząknęła raz jeszcze, tym razem znacznie głośniej. Zaczęła wykonywać dramatyczne ruchy, które wyglądały jak połączenie pantomimy i języka migowego. Najpierw potrząsnęła gwałtownie głową, następnie zaczęła rozpaczliwie gestykulować rękami — raz wskazywała na Soo-ah, raz na logo grupy wiszące na ścianie.
    Usta poruszały się bezgłośnie, formując nieme słowa:
    „To. Córka. Prze-wo-dni-czą-cej.”

    Wyglądało to tak dramatycznie, że gdyby ktoś nagrywał, można by to pomylić z pokazem bezpieczeństwa na pokładzie samolotu Asiana Airlines.

    Soo-ah zarejestrowała kątem oka cały ten teatrzyk i tylko lekko uniosła brew. Na jej twarzy nie było widać emocji, ale wewnętrznie… cóż.
    Zaczynało jej się to nawet podobać.

    — Gdzie jest mój gabinet? — zapytała bez żadnego skrępowania.
    — Zaraz pokażę — odpowiedziała kobieta, wstając.

    Soo-ah skinęła głową w stronę dziewczyny, która odetchnęła z wyraźną ulgą, widząc, jak sekretarka zareagowała.
    — Chodź ze mną.

    Gabinet znajdował się na samym końcu korytarza, za mlecznymi drzwiami z delikatnym logotypem grupy Hwang. Kobieta nacisnęła klamkę i odsunęła się na bok, wpuszczając je do środka.

    Pomieszczenie było niewielkie — biurko z laptopem, dwa krzesła dla interesantów, niski regał z dokumentami i stojak na parasole. Na ścianie wisiał kalendarz, a na podłodze leżał nieduży dywan z logo firmy.
    Ale małe – pomyślała Soo-ah, lekko się krzywiąc.
    Naprawdę matka znowu chce mnie upokorzyć?

    — To przestrzeń dla pani asystentki — powiedziała sekretarka, widząc jej minę.
    Dopiero teraz Soo-ah dostrzegła drugie drzwi, skrywające się za regałem z segregatorami.

    Weszły do środka.

    Wnętrze gabinetu było przestronne, nowoczesne, z panoramicznymi oknami wychodzącymi na południową część miasta. Ciemne biurko ustawione centralnie, skórzany fotel, lśniąca podłoga, dwa minimalistyczne fotele dla gości i niski stolik ze szklanym blatem.
    Wszystko było urządzone w stylu korporacyjnej poprawności, bez odrobiny charakteru.
    Perfekcyjnie zbalansowane między nowoczesnością a nijakością. Jakby ktoś bardzo się starał, żeby to biuro mogło należeć do kogokolwiek – stwierdziła, siadając na skórzanym fotelu.

    Przesunęła dłonią po powierzchni biurka, zatrzymała wzrok na firmowym kalendarzu, na którym data wskazywała najpewniej dzień, kiedy ktoś go tu ustawił.
    Całkowity brak charakteru – pomyślała zdegustowana.

    Spojrzała na dziewczynę, która nieco skulona, wciąż stała przy drzwiach.
    — Jak masz na imię?
    — Han Da-eun — powiedziała cicho, bojąc się na nią spojrzeć.
    — Da-eun — powtórzyła Soo-ah. — Okej. Idź do dyrektor finansowej, do pani Choi. Poproś ją o wszystkie dostępne materiały dotyczące projektu Gangnam Landmark. A wracając, zrób i przynieś dwie kawy. Dla mnie podwójne espresso.
    — Dwie kawy? — zapytała z lekkim zawahaniem.
    — Czego nie rozumiesz? — westchnęła, nie odrywając od niej wzroku.

    Da-eun wyraźnie zesztywniała, gotowa na najgorsze.
    W gabinecie panowała absolutna cisza.
    Ale po chwili Soo-ah uznała, że dość tego teatrzyku. Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się lekko i dodała z zupełnie innym tonem:
    — Nie lubię pić sama.

    Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Kiwnęła głową i skierowała się do wyjścia.
    — A… i umów mi jak najszybciej spotkanie z wiceprezesem Kangiem — dodała, a na jej twarzy pojawił się niewinny, choć bardzo niebezpieczny uśmiech.

     

    0 Komentarze

    Uwaga! Twój komentarz będzie niewidoczny dla innych gości i subskrybentów (z wyjątkiem odpowiedzi), w tym dla Ciebie po okresie karencji.
    Uwaga