Header Background Image

    Soo-ah szła w kierunku sali konferencyjnej. Zerknęła na zegarek, marszcząc brwi.
    — Mam jeszcze pięć minut.

    Zatrzymała się przy lustrzanym panelu, tuż przy wejściu. Spojrzała na swoje odbicie.
    Jak wyglądam? — miała na sobie elegancki, choć skromny jak na swoje standardy, damski garnitur w odcieniu popielatego błękitu. Nie był ani odważny, ani krzykliwy — po prostu leżał na niej zbyt dobrze.

    Pod pachą trzymała skórzaną torbę z dokumentami i telefonem, który zadzwonił już po raz trzeci, odkąd weszła do siedziby Kang Holdings.
    Cholera, muszę go wyciszyć.

    Otworzyła torbę, wsunęła rękę i, lekko zdenerwowana, zaczęła szukać źródła dźwięku. Gdy zadzwonił po raz czwarty, zirytowana wysypała zawartość na parapet przy oknie nieopodal wejścia.

    Leżało tam wszystko, czego mogłaby potrzebować kobieta gotowa na każde starcie: błyszczyk, cienie do powiek, kosmetyczka, kluczyki do samochodu… a nawet miernik głębokości bieżnika.
    — Jest! — ucieszyła się, wyłączając telefon.

    Jednym, zdecydowanym ruchem, wrzuciła wszystko z powrotem do torby. Odetchnęła z ulgą, jeszcze raz zerknęła na swoje odbicie i delikatnie podciągnęła spódnicę.
    — Tak lepiej. — Uśmiechnęła się do siebie, poprawiła torbę na ramieniu i pewnym krokiem weszła do środka.

    Pomieszczenie przytłaczało rozmiarem — wysokie sufity, szklane ściany, błyszczący stół jak pas startowy
    Kompleks wielkości? — przemknęło jej przez myśl. A może po prostu aż tak świadomy swojej męskości.

    Jej wzrok przesunął się po sali — od projektora, przez kubek kawy, aż zatrzymał się na nim.

    Jae-won siedział na końcu stołu. Z laptopem przed sobą, pochylony nad arkuszem HanCella, wklepywał coś jedną ręką, drugą opierając o zaciśniętą szczękę.
    Zawsze wygląda tak, był stworzony do podejmowania decyzji, od których zależą losy świata. — cicho westchnęła, przygryzając wargę.
    Kurwa dziewczyno skup się, przyszłaś tu w wiadomym celu, a on to tylko deser.

    Podeszła bliżej, starając się opanować drżenie nóg. Nie z nerwów. Nie z lęku. Ale z czegoś, co w nim widziała.

    — Dzień dobry — odezwała się pozornie obojętnie, ale w jej głosie było coś, czego nie mógł zignorować.

    Jae-won powoli uniósł wzrok znad ekranu.
    — Pani Hwang. — Skinął głową i delikatnie dłonią wskazał miejsce naprzeciwko siebie.

    Uśmiechnęła się lekko, odsunęła krzesło i usiadła z gracją. Jedną ręką przytrzymała spódnicę, drugą — niby przypadkiem — sięgnęła po torbę.

    Na ułamek sekundy materiał odsłonił nieco za dużo jak na standardy korporacyjne — dokładnie tyle, ile zaplanowała.

    Nie spojrzała na niego. Nie musiała. Czuła jego wzrok dokładnie tam, gdzie chciała.
    Przynęta zarzucona, panie wiceprezesie.

    Czekała, aż coś powie. Ale Jae-won się nie spieszył. Zamknął laptopa i powoli odchylił się na krześle.
    — Mój brat poprosił, bym osobiście nadzorował projekt Gangnam Landmark. I przyznam, że mam zamiar zaangażować się w niego bardzo dogłębnie. — Zrobił krótką pauzę, patrząc jej prosto w oczy. — Mam nadzieję, że pani również.

    Soo-ah przełknęła ślinę.
    — Oczywiście, panie wiceprezesie. Czy nie zauważył pan, jak bardzo jestem otwarta na naszą współpracę? — Pochyliła się lekko, wyciągając z teczki dokumenty i rozkładając je tuż przed nim.

    Ich spojrzenia się spotkały. W jej oczach było to coś… coś, co nie pozwalało mu skupić się na zadaniu.
    Wiedziałem, że spotkanie z nią to zły pomysł… — Jae-won jako pierwszy odwrócił wzrok, sięgając po notatnik.

    — Mam kilka pytań dotyczących nieścisłości, o których rozmawiała pani asystentka z asystentem mojego brata — rzucił oschle, nie mogąc pogodzić się z faktem, że dał się wciągnąć w tę farsę tylko dlatego, że prosił go o to Ji-hwan.

    — Oczywiście — odsunęła się lekko. — Przecież po to tu przyszłam — dodała, poprawiając kosmyk włosów za ucho.

    Rozmowa potoczyła się dalej już bardziej technicznie. Omawiali harmonogramy, wskaźniki dostaw, ewidencje magazynowe i kryteria wyboru podwykonawców. Słowa płynęły płynnie, a wszystko wyglądało jak kolejne rutynowe spotkanie. Ale pod powierzchnią tej wymiany zdań działo się coś, co nie pozwalało im do końca skupić się na omawianym problemie.

    Nachyliła się nad stołem, podając mu jeden z arkuszy. Nagle, jak rażona piorunem, zastygła.
    Delikatnie wciągnęła powietrze nosem.

    Jego zapach — czysty, drzewny, z nutą czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Nie był nachalny. Raczej subtelny. Nieproszony, a jednak przyciągający.
    Nie teraz. Skup się. — upomniała się w myślach, ale było już za późno.

    Coś delikatnie w niej narastało. Przeszywało ją od środka.
    Dreszcz. Powolny, leniwy jak jedwabna wstążka.
    Zaczęło się gdzieś wysoko — w okolicach karku, potem wolno zsunęło się wzdłuż kręgosłupa, niżej i niżej.

    Westchnęła cicho. Zbyt cicho, by mógł to usłyszeć. Ale dla niej brzmiało to jak zdrada.
    Kurwa. Mam nadzieję, że on nic nie zauważył.

    Szybkim ruchem sięgnęła po pierwszy lepszy skoroszyt i zaczęła czytać dane na głos. Cokolwiek — byle nie patrzeć mu teraz w oczy.

    Jae-won przez chwilę tylko słuchał. Nie jej słów — tonu. Kadencji zdań. Tego, jak akcentowała niektóre sylaby. Jak między zdaniami robiła zbyt długą pauzę, jakby celowo dawała mu czas, by wyobraził sobie zbyt wiele.
    Dlaczego ona tak na mnie działa? — zdziwił się, a może nawet trochę przestraszył, bo nie był gotowy na tego typu doznania.

    — Tu mamy porównanie kosztów na podstawie ostatnich przetargów. Użyliśmy wskaźników dostarczonych przez firmę partnerską i zaadaptowaliśmy je do naszej siatki ryzyk — mówiła spokojnie, wskazując kolejne dane. — Jak pan widzi, tu są poważne rozbieżności.

    Spojrzał… na jej dłoń, którą wskazywała mu jakąś tabelę.
    Czemu jej obecność tak mnie rozprasza? — przesunął dłonią po karku, próbując odzyskać rezon.

    — Czy pan mnie w ogóle słucha? — zapytała ostro, przysiadając delikatnie na krawędzi stołu.

    — Oczywiście… To bardzo interesujące — odpowiedział niemal automatycznie, ukradkiem zerkając na jej odsłonięte udo.

    — A co konkretnie? — drążyła, krzyżując ramiona na piersi.

    — No… o to, co pani przed chwilą wspomniała — próbował wybrnąć, niczym uczeń wywołany do odpowiedzi, który właśnie uświadamia sobie, że nie ma pojęcia, o co chodziło w pytaniu.

    — Doprawdy? — uśmiechnęła się złośliwie, z błyskiem w oku. — To które obszary niepokoją pana wiceprezesa najbardziej?

    Twoje… wszystkie obszary. — przemknęło mu przez głowę, ale szybko się opanował.

    — To chyba oczywiste — stwierdził z udawaną irytacją. — Rozmawiamy o tym od kilku godzin.

    — To fakt — przytaknęła.

    — Proszę jak najszybciej przygotować szczegółowy raport. Chcę go dać dyrektorowi operacyjnemu jeszcze dzisiaj wieczorem.

    — Ale już jest wieczór — odparła, delikatnie przesuwając palcem po stole, jakby rysowała niewidzialną granicę między nimi.

    — To na rano — rzucił nieco zbity z tropu.

    — A co z ustaleniami?

    — W razie jakichkolwiek wątpliwości proszę skontaktować się z asystentem mojego brata.

    — Ale musi pan się odnieść do stanów magazynowych, które…

    — Musimy już kończyć, panno Hwang — powiedział chłodno, pakując laptopa i dokumenty do torby. — Mam… telekonferencję za dwie minuty. — I zanim zdążyła cokolwiek dodać, wyszedł z sali.

    Soo-ah została sama. Powoli zaczęła zbierać dokumenty. Była z siebie bardzo zadowolona.
    Mam cię. — nie tylko zyskała wolną rękę w kwestii wniosków ze spotkania, ale co ważniejsze — całkowicie wciągnęła go do swojej gry.
    Na pewno zauważył, że nie noszę bielizny. — uśmiechnęła się do siebie, zamykając teczkę.

    Wyciągnęła telefon i zadzwoniła do swojej asystentki.
    — Da-eun, zaraz prześlę ci zestawienia z dzisiejszego spotkania. Musisz je dokończyć i wysłać do tego asystenta, z którym ostatnio się widziałaś — oświadczyła, kierując się w stronę wyjścia.

    Tymczasem Jae-won był na siebie wściekły.
    To było cholernie nieprofesjonalne. — powtarzał w głowie, szybkim krokiem zmierzając w stronę gabinetu brata.

    Wciąż czuł jej zapach. Widział ten błysk w oku, z jakim wypowiadała każde zdanie — precyzyjnie, celnie, jakby każde słowo miało trafić dokładnie w jego słabości.
    Nie tak to miało wyglądać. To miało być normalne, biznesowe spotkanie, a nie… — przystanął, sięgając po telefon.

    Chciał zadzwonić, powiedzieć jej, że więcej się z nią nie spotka. Ale im dłużej wpatrywał się w ekran, tym trudniej było mu nacisnąć słuchawkę.

    — To są jakieś jaja! — warknął z wściekłością tak silną, że przechodzący obok analityk upuścił teczkę.

    — Przepraszam — rzucił Jae-won krótko i ruszył dalej.

    Dotarł do sekretariatu.
    — Ji-hwan u siebie? — odezwał się szorstko, nawet nie patrząc w stronę asystentki.

    Dziewczyna siedziała zgarbiona w fotelu, z jedną nogą podkuloną. Przeglądała coś na telefonie. Na widok wiceprezesa niemal podskoczyła, prostując się tak gwałtownie, że o mało nie uderzyła kolanem w biurko.

    — Tak — odparła cicho, próbując zachować resztki opanowania.

    Zatrzymał się przed drzwiami, zaciskając palce na klamce. Westchnął.
    Nie mogę sobie pozwolić na kolejne spotkanie z tą kobietą.

    Wszedł bez pukania.

    Zamierzał wygarnąć bratu, że cała ta mistyfikacja, w którą dał się wciągnąć, zaszkodzi nie tylko Kang Holdings, ale i ich prywatnemu wizerunkowi.
    — To się musi dziś skończyć — rzucił ostro, przekraczając próg. Ale zanim zdążył dodać coś więcej, zatrzymał się w pół kroku.

    Ji-hwan siedział bokiem do drzwi, luźno oparty o fotel, z telefonem przy uchu.

    Był wyraźnie rozbawiony.

    — Przepraszam na chwilę — przysłonił dłonią mikrofon, po czym odwrócił się do Jae-wona. — Rozmawiam. Czy mógłbyś się na chwilę przymknąć?

    Jae-won zamarł.
    Przymknąć się? Jak on może używać tak nieformalnego języka wobec mnie? — zrobił krok do przodu, chciał coś powiedzieć, ale tylko zacisnął zęby.

    — Jeśli przeszkadzam, to zadzwonię później — odezwała się Da-eun.

    — Nie, nie, to tylko goniec. Przyniósł jakąś wiadomość.

    — Goniec?! — echo tego słowa odbiło mu się w głowie jak policzek. Jak on się do mnie odzywa?!

    — Przepraszam panią, ale jednak muszę się tym zająć. Zadzwonię, jak tylko pozbędę się tego problemu — rzucił z uśmiechem, jakby celowo próbował go sprowokować.

    — Rozumiem — odparła niepewnie. — Zatem do usłyszenia.

    Odłożył słuchawkę.
    — No dobra, wiem, to było niestosowne, ale serio, nic lepszego nie przyszło mi do głowy — powiedział z udawaną skruchą. — Nie bądź zły.

    Jae-won kiwnął głową powoli, jakby coś sobie właśnie uświadomił.
    — To już nie wystarczało ci pchanie mnie w ten… dziwny biurowy układ? Teraz musiałeś jeszcze mnie publicznie zdegradować, co?

    — Nie przesadzasz? — wstał i podszedł do brata.

    — To kto jest tak ważny? Z kim rozmawiałeś? — warknął, patrząc mu prosto w oczy.

    — Z asystentką pani Hwang — odparł z niewinnym uśmiechem.

    — Z Han Da-eun? — wycedził przez zęby. — Miałeś powiedzieć jej prawdę!

    — Coś ty taki nerwowy? — wzdrygnął się Ji-hwan, cofnął się lekko.

    — Posłuchaj mnie uważnie. Musimy skończyć tę maskaradę.

    — Dlaczego?

    — Bo ja więcej nie mogę spotykać się z panią ambasador.

    — Dlaczego? — powtórzył, marszcząc brwi.

    — Bo… — odchrząknął. — Bo ona jest nieprzewidywalna.

    — W jakim sensie? — nie odpuszczał, jakby wyczuwał, że brat coś ukrywa.

    — W jakim, w jakim… — zaczął krążyć po pokoju — w każdym.

    — Chcesz powiedzieć, że ty — taki doświadczony biznesmen — nie możesz poradzić sobie z jedną drobną niepokorną dziewczynką?

    Jae-won przesunął dłonią po karku, przez chwilę milczał, próbując znaleźć jakiekolwiek argumenty, by odpowiedzieć na jego pytanie.
    Przecież mu nie powiem, że jest dla mnie niebezpieczna.

    — Hyung? — pstryknął palcami Ji-hwan, widząc jego jego chwilowe zawahanie.

    — I w tym właśnie problem — odpowiedział niemal automatycznie.

    — Że co?

    — Że jest kobietą — mruknął w końcu, sam niepewny, czy to jeszcze usprawiedliwienie, czy już kapitulacja.

    — Podoba ci się?

    — To nie tak… Ja nie mogę się rozpraszać — pokręcił głową, jakby sam próbował się przekonać do tych słów.

    — Nie możesz, czy nie chcesz? — zmrużył oczy, badając jego reakcję.

    — Nie mogę… nie chcę… sam już nie wiem — westchnął głęboko, jakby to wszystko go przerastało. — Ona jest… my po prostu do siebie nie pasujemy.

    — Słuchaj, relacje to nie biznes, tego się nie da zaplanować. Jeśli ci się podoba, to działaj.

    — Ja jestem… sumienny. Poukładany. Wstaję o piątej rano, robię godzinę ćwiczeń, jem to samo śniadanie od dziesięciu lat. Mam harmonogram na każdy tydzień, ustalam cele kwartalne, optymalizuję procesy. Nawet moje randki — te nieliczne — miały ramowy plan. A ona? Ona jest jak… jak przeklęty korek bez gwintu. Nie pasuje do żadnej butelki.

    — Ale potrafi zamieszać, nie?

    — Ona mnie wyprowadza z równowagi. Nie przychodzi, tylko wpada. Nie mówi, tylko rzuca komentarze jak granaty. Nie planuje — tylko działa impulsywnie, z tym swoim błyskiem w oku. Ale wystarczy jedno jej spojrzenie i cała moja uwaga skupia się na niej, zamiast na projektach.

    — A jednak ci się podoba.

    — Nie o to chodzi — odparł ciszej, jakby sam nie był pewien, co czuje. — Nie jesteśmy kompatybilni.

    — A twoje serce wie o tym?

    — Co? — prychnął pod nosem. — Ona mnie dekoncentruje. Patrzę na nią i zapominam, o czym mówię.

    — I to cię przeraża?

    — To mnie rozbraja! — rzucił sfrustrowany. — Ona jest jak ogień. Nie można jej kontrolować, nie można przewidzieć. A ja jestem jak…

    — Jak ziemia — przerwał mu Ji-hwan z uśmiechem pełnym satysfakcji.

    — Dlaczego? — spytał, zdezorientowany.

    — Stabilny, logiczny, praktyczny — wyliczał, pokazując na palcach. — Twardy jak skała, czasem aż za bardzo. Mówić dalej?

    — Ogień i ziemia? — zdziwił się Jae-won. — Chyba raczej jak ogień i woda.

    — Z ognia i ziemi powstaje cegła — zamilkł na chwilę, czekając na jego reakcję. — A z cegieł buduje się dom. Ogień bez ziemi tylko spala, a ziemia bez ognia… to tylko kupa gliny.

    — Ty naprawdę to sobie przemyślałeś — stwierdził z uznaniem.

    — Nie. Wpadło mi do głowy przed chwilą — parsknął śmiechem. — Ale przyznaj, brzmi nieźle.

    Jae-won przez chwilę patrzył na brata w milczeniu, po czym westchnął i ciężko usiadł na fotelu.
    Muszę się z tego jakoś wyplątać.

    — Chyba raczej porządnie zaplątać — mruknął Ji-hwan, nie przestając się uśmiechać.

    0 Komentarze

    Uwaga! Twój komentarz będzie niewidoczny dla innych gości i subskrybentów (z wyjątkiem odpowiedzi), w tym dla Ciebie po okresie karencji.
    Uwaga