Biurowy układ – Rozdział 10 – Hwangap 환갑
przez Zibi the BeadrdedJuż od samego rana do dawnego domu Kangów, położonego na łagodnym wzgórzu w pobliżu klifu Sirangdae, z którego rozciągał się widok na rozświetlone słońcem Morze Wschodnie, zjeżdżali się goście. Otoczony sosnami i niskimi kamiennymi murkami, przypominał raczej letnią rezydencję dyplomaty niż posiadłość ludzi, którzy dziś należą do najbogatszych w kraju.
Wzniesiony trzy dekady temu przez seniora rodu, w czasach, gdy Kangowie dopiero budowali swój majątek, dom łączył styl zachodniej willi z dyskretnymi koreańskimi akcentami. Biała, murowana fasada kontrastowała z ciemnym, dwuspadowym dachem. Szeroki taras od strony morza zapraszał do podziwiania widoku, który – jak powtarzała z dumą Lee Yeon-ja, pani domu i żona jubilata – „nie miał sobie równych w całym Gijang”.
Uroczystość zaplanowano na czternastego maja, tuż po pełni księżyca.
– To idealny czas na hwangap – stwierdziła jeszcze kilka miesięcy temu, planując całe przedsięwzięcie. – Zgodnie z kalendarzem księżycowym taka data przynosi szczęście, a dodatkowo wypada w sobotę, co ułatwi przyjazd nawet najdalszym gościom.
I rzeczywiście, już od wczesnego ranka przed domem pojawiały się kolejne samochody. Niektórzy przyjechali dzień wcześniej i spędzili noc w pobliskich hotelach, inni – zwłaszcza ci mieszkający w Busan i okolicach – pojawili się dopiero teraz, śmiejąc się głośno na podjeździe i żartując z tego, że nawet w sobotę musieli wstać przed świtem. Wspominali o porannym deszczu, który na chwilę zatrzymał ruch na autostradzie, wycierali wilgotne jeszcze parasole o nogawki eleganckich spodni, przekrzykiwali się, kto miał gorzej – ci, którym kawa wystygła w aucie, czy ci, którzy w pośpiechu musieli wrócić się po prezenty, o których zapomnieli zabrać z domu.
Wielodniowe przygotowania do hwangap Kang Dae-hyuna, prezesa Kang Holdings, który obecnie pełnił tę funkcję już tylko formalnie, prowadzono z typowo koreańską drobiazgowością i rozmachem.
Dla Lee Yeon-ja te wielomiesięczne przygotowania były czymś znacznie więcej niż tylko obowiązkiem żony. To właśnie w planowaniu każdego szczegółu – od menu, przez dekoracje, po listę gości – znajdowała jedyne wytchnienie od bólu po stracie córki i tej wszechobecnej pustki, która ogarniała ją na myśl o przyszłości. Zatapiając się w pracy, próbowała nie myśleć o tym, że tylko ich synowie, w przeciwieństwie do kuzynów, wciąż byli samotni, a wokół niej coraz liczniej pojawiały się dzieci krewnych, podczas gdy ona sama wciąż nie miała własnych wnuków, na których widok tak bardzo czekała.
Przez większość czasu Kang Dae-hyun pozostawał na uboczu, pogrążony we własnym smutku, wycofany i nieobecny, jakby życie toczyło się obok niego. Dopiero w ostatnich dniach, widząc zaangażowanie żony, przyłączył się do przygotowań – nie tyle z entuzjazmem, co z poczucia lojalności i odpowiedzialności za rodzinę.
Rezydencję przyozdobiono zgodnie z tradycją: przed wejściem ustawiono dwa wysokie stojaki z ogromnymi wieńcami z kolorowych kwiatów – róż, lilii i chryzantem – z kaligrafowanymi życzeniami długowieczności od zaprzyjaźnionych rodzin i firm. Na dziedzińcu zawieszono czerwono-niebieskie lampiony cheongsachorong, które poruszały się lekko na wietrze, a po bokach głównej bramy umieszczono tablice z chińskimi znakami „복” i „수”, symbolizującymi szczęście i długowieczność.
W środku domu dominowały barwy czerwieni i złota. W salonie, gdzie miała odbyć się główna część uroczystości, stał tradycyjny stół sang, suto zastawiony potrawami. W centralnym miejscu dumnie prezentował się tort z ryżowego baekseolgi oraz wieża z owoców: jabłek, gruszek, persymonów i jujub. Obok ułożono stos yakgwa, miodowych ciastek w kształcie kwiatów, miseczki z kandyzowanym imbirem i orzechami, a także złociste jeon – placuszki z kimchi, mięsem i warzywami.
Najważniejszą potrawą dnia była miyeok-guk – zupa z wodorostów.
– Oppa, wiem, że ostatnio miałam sporo na głowie, ale to danie muszę zrobić sama – powiedziała, całując męża w czoło, gdy o świcie jako pierwsza wstała z ich małżeńskiego łoża i, będąc jeszcze w koszuli nocnej, udała się do kuchni.
– Dzień dobry – ukłoniła się starsza kobieta, która służyła w tej rodzinie jeszcze za życia poprzedniej pani domu. – Co tu pani robi o tak wczesnej porze?
– Miyeok-guk – odparła Lee Yeon-ja, zamaczając płaty wodorostów w zimnej wodzie.
– Trzeba było powiedzieć, przygotowałabym wszystko wcześniej.
– Nie, ja chcę zrobić to sama.
– Dlaczego? – zdziwiła się, poprawiając fartuch.
– To taka tradycja – uśmiechnęła się lekko, przekładając wodorosty do dużego garnka. – Tak robiła moja matka i jej matka przed nią. Wierzyły, że jeśli żona przygotuje tę zupę własnoręcznie, przyniesie rodzinie szczęście i zdrowie.
Jeszcze przez chwilę została w kuchni, doglądając zupy, chociaż myślami uciekała już w stronę tego, co miało się dzisiaj wydarzyć.
Czy Jae-won znowu pokłóci się z ojcem?
Żeby tylko Ji-hwan był chociaż raz poważny…
Gdy tylko skończyła, powoli wróciła do sypialni.
– Obiecaj mi, że tym razem nie będziesz strofował naszych dzieci – zwróciła się do męża, który stojąc przed lustrem poprawiał rękaw misternie haftowanego jeogori, starając się wygładzić zagniecenie.
– Dzieci? – oburzył się Dae-hyun. – To dorośli mężczyźni, i do tego niepotrafiący wziąć odpowiedzialności za swoje życie – rzucił ostro, nie kryjąc rozczarowania. – Ja w ich wieku miałem już rodzinę, a ty przygotowywałaś się do roli matki.
– Oczywiście, ale czasami mógłbyś im odpuścić. Zwłaszcza dziś, w swoje sześćdziesiąte urodziny.
– Nie mam zamiaru. – uciął krótko, po czym wyszedł z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Została sama. Usiadła na łóżku i skryła twarz w dłoniach.
– Dzień dobry, pani. – odezwała się stylistka, niosąc odświętny hanbok przygotowany specjalnie przez Kim Oksoo. – Już czas.
– Tak, oczywiście. – Szybko otarła łzę z policzka i niemal natychmiast wróciła do swojej roli.
Ubrała ceremonialny strój w barwach brzoskwini i turkusu, pozwalając kobiecie zapiąć ostatnie guziki. Już po chwili zebrała się w sobie, przyjęła spokojny wyraz twarzy i przejęła pełną kontrolę nad przygotowaniami do uroczystości.
Lee przemykała po domu z tabletem w ręku i telefonem przy uchu, wydając polecenia – niekiedy odkładała tablet na stół, by sama coś poprawić, nie chcąc tracić czasu na skomplikowane wyjaśnienia. Koordynowała wszystko: od cateringu, przez muzyków ludowych z pansori, po szczegółowo rozpisaną listę miejsc przy stole, pilnując, by wszystko było zgodne z koreańską etykietą.
Czuła się w swoim żywiole. Jej długie czarne włosy były spięte w nienaganny kok, a perłowe kolczyki drżały, ilekroć unosiła głos wobec zbyt powolnych pomocników. Robiła to, co naprawdę lubiła – znów była sobą. Zanim wycofała się z życia firmy po tym tragicznym wypadku, pełniła funkcję dyrektora operacyjnego, odpowiadając za wszystkie akcje promocyjne i marketingowe holdingu.
W salonie narastał gwar: podniecone szepty ciotek, stukot filiżanek z herbatą z daktyli, przesuwane fotele gości zajmujących miejsca. Przybyli już starsi kuzyni z linii matki, delegacja z Kang Holdings, emerytowani dyrektorzy oraz przyjaciele z czasów młodości jubilata. Pojawili się nawet dziennikarze z koreańskich pism ekonomicznych, choć Lee Yeon-ja miała cichą nadzieję, że nie będą zbyt ciekawscy.
Ale wśród całego tego zgiełku i przygotowań jedna rzecz nie dawała jej spokoju: jej synowie wciąż nie przyjechali. Uroczystość miała rozpocząć się lada moment, a dwa najważniejsze miejsca przy stole – tuż obok ojca – świeciły pustkami.
Gdzie oni są? – mruknęła przez zaciśnięte zęby, wyciągając telefon z kieszeni. Najpierw wybrała numer Jae-wona.
„Połączenie nie może być zrealizowane…” – nawet nie czekała do końca komunikatu, tylko zerknęła nerwowo na porcelanowy zegar stojący przy wejściu.
Cholera, czy coś im się stało?! – jęknęła i natychmiast wybrała numer młodszego.
Bez skutku.
Obsługa wydarzenia od razu wyczuwała napięcie w powietrzu i instynktownie rozpraszała się po kątach, jakby nagle znalazło się tysiąc rzeczy do zrobienia w odległych częściach domu. Nikt nie odważył się spotkać jej wzroku.
Po dłuższej chwili, która wydawała się kobiecie wiecznością, usłyszała znajomy, nisko bulgoczący dźwięk silnika.
– Ji-hwan? – szepnęła, podchodząc szybkim krokiem do okna wychodzącego na dziedziniec.
Na podjazd podjechał sportowy Mercedes, zatrzymując się wyjątkowo cicho, co od razu wzbudziło jej niepokój.
Drzwi otworzyły się równocześnie po obu stronach samochodu.
Przyjechali jednym autem? – zmarszczyła brwi, nie wierząc własnym oczom.
I wtedy zobaczyła ich w całej okazałości.
Jae-won miał rozcięty łuk brwiowy, który niezdarnie próbował ukryć pod przemoczoną grzywką. Jego elegancka marynarka była w opłakanym stanie – rękaw naderwany, a połyskująca wcześniej tkanina teraz pokryta była rozmazanym błotem. Kołnierzyk koszuli był przekrzywiony i czymś ubrudzony.
To krew? – przemknęło jej przez myśl.
Ji-hwan natomiast wyraźnie kulał i trzymał się za bok, próbując udawać, że wszystko jest w porządku. Jego jasnoniebieska koszula była brudna i przemoczona, z jedną kieszenią wiszącą żałośnie na ostatnim szwie. Granatowe spodnie nosiły ślady błota i piasku. Włosy miał w kompletnym nieładzie, a na twarzy – zaschniętych kilka śladów krwi.
Nie wierzę… – pomyślała, czując, jak serce zaczyna jej bić szybciej.
Nie czekając ani chwili, wyszła na zewnątrz.
– Biliście się! – syknęła, patrząc na nich z niedowierzaniem i rosnącą złością. – Ojciec miał rację. Dorośli, a zachowujecie się, jakbyście dalej mieli po kilkanaście lat!
– To jego wina! – wyrzucił z siebie Ji-hwan, wskazując brata z oburzeniem.
– Ja? To on zaczął! – skrzywił się, czując ból. Przyłożył dłoń do rozcięcia, sprawdzając, czy rana nie zaczęła znowu krwawić.
– Dość tego! – krzyknęła, rozkładając ręce. – Skoro zachowujecie się jak dzieci, to będę was tak traktować! – warknęła, po czym chwyciła ich za uszy, jak robiła to, gdy byli jeszcze mali.
– Mamo! – jęknął Jae-won, próbując się wyrwać.
– Nie szarp tak mocno, to boli! – jęknął Ji-hwan, łapiąc matkę za nadgarstek, jakby to mogło coś pomóc.
– Przestańcie się mazać! – fuknęła Yeon-ja i pociągnęła ich w stronę tylnego wejścia.
– Ale to naprawdę on pierwszy mnie uderzył! – próbował się bronić Jae-won.
– Ja? Chyba ty! – odburknął Ji-hwan.
– Cisza! – syknęła ich matka, rozglądając się gorączkowo, czy nikt z gości nie widzi tej żenady.
Weszli do domu.
– Wstyd! Gdyby ojciec was teraz zobaczył, wydziedziczyłby was obydwu!
Wepchnęła ich do łazienki.
– Macie pięć minut, żeby doprowadzić się do porządku. Stroje czekają w garderobie. Jeśli za dziesięć minut nie będziecie wyglądać jak ludzie, to… – przerwała, widząc ich błagalne spojrzenia. – I to ma być przyszłość Kang Holdings? – pokręciła przecząco głową, westchnęła, po czym obróciła się i wyszła.
I pomyśleć, że tyle się namęczyłam, żeby ich urodzić.
Idąc korytarzem, zatrzymała się na moment przed kryształowym lustrem wiszącym obok kwitnącej azalii. Poprawiła włosy, wygładziła spódnicę hanboku i przybrała na twarzy promienny, rodzinny uśmiech.
W końcu podczas takich uroczystości trzeba umieć założyć odpowiednią maskę.
Nie zdążyła jeszcze odetchnąć, gdy niemal wpadła na swoją „kuzynkę” – choć tak naprawdę były połączone raczej wspólną historią niż bliskim pokrewieństwem. Powiązane przez jakiegoś dawnego stryjecznego wujka, którego nikt już dziś dokładnie nie pamiętał. Ale wychowywały się razem, zawsze obok siebie, a ich matki upierały się, że „w rodzinie zawsze raźniej”.
– Ach, właśnie cię szukałam! – Sun-hye zawsze pojawiała się tam, gdzie najmniej się jej spodziewano, i zawsze z tą samą wyczuwalną nutą rywalizacji w głosie
. – Tak przez okno zerknęłam… Twoi chłopcy chyba kiepsko znoszą podróże, co?
Yeon-ja zmrużyła oczy, podejrzewając jakiś podstęp.
– Daj spokój, po prostu spieszyli się, żeby zdążyć na czas. Zaraz będą gotowi.
– Oczywiście, oczywiście… – przeciągnęła każde słowo, wyraźnie zadowolona z własnej obserwacji. – U nas dzieci już dawno poszły własną drogą. Mój syn pracuje w zarządzie naszego banku, a jego siostra Na-yeon jest dyrektorką naszej firmy prawniczej.
– Tylko pozazdrościć – powiedziała z udawaną życzliwością. – Chociaż słyszałam, że wasza najmłodsza córka Da-sol trochę się zagubiła i… uciekła z domu?
Sun-hye przewróciła oczami.
– E tam, nie uciekła. Po prostu postanowiła, że chce sama coś osiągnąć, bez rodzinnego parasola. – wzruszyła ramionami, rozglądając się dyskretnie po korytarzu. – Wyprowadziła się do Seulu i asystuje komuś bardzo ważnemu w dużej firmie – powiedziała z dumą.
– W jakiej? – naciskała Yeon-ja, czując, że kuzynka nie mówi całej prawdy.
– Czy to istotne? – parsknęła Sun-hye, udając, że nie wie, o co jej chodzi. – Prosiła o dyskrecję – dodała po chwili.
– Nie. Nieważne – odparła chłodno Yeon-ja, wzruszając ramionami. – Ale skoro, jak mówisz, radzi sobie tak świetnie, to dlaczego jej tutaj dzisiaj nie ma?
– Aigoo – westchnęła, rozkładając ręce. – Jest zajęta.
– W sobotę?
– Muszę już iść – urwała szybko. – Tak naprawdę szukałam łazienki. – Uśmiechnęła się nerwowo i niemal uciekła w głąb korytarza.
Yeon-ja przez chwilę patrzyła za nią z mieszanką satysfakcji i politowania, po czym znów przywołała na twarz swój perfekcyjny uśmiech i wróciła do salonu.
– Mężu, synowie właśnie przyjechali. Możemy zaczynać.
0 Komentarze