Biurowy układ – Rozdział 11 – To Mi-kung ma córkę?
przez Zibi the Beadrded— Kurwa mać! — zaklęła Soo-ah, kiedy siadając na kanapie w salonie, nie zauważyła, że wcześniej postawiła na niej kubek z kawą.
— Matka mnie zabije — mruknęła, czując, jak chce jej się krzyczeć. Bez zastanowienia ściągnęła z nogi grubą, białą skarpetkę i zaczęła nią ścierać kawę, która powoli wsiąkała w jasną tkaninę.
To już drugi dzień, jak siedziała w domu, próbując znaleźć błędy w procedurach i odkryć, kto stoi za tymi nadużyciami. Była zdeterminowana. Po ostatnim spięciu ze swoją przyszłą hyeong-su — dyrektor finansową So-you Choi — wcale nie miała ochoty nikomu ustępować.
Jak ona mogła mi tak powiedzieć? — zacisnęła zęby, przypominając sobie rozmowę z piątkowego wieczoru, kiedy to pełna entuzjazmu wparowała do jej gabinetu, chcąc porozmawiać o nowych planach mieszkaniowych.
— Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie — odparła So-you chłodno. — Zajmij się swoimi obowiązkami, a jak skończysz te zestawienia, to wrócimy do tematu — dodała, wręczając Soo-ah gruby segregator z dokumentami.
Soo-ah miała nieodparte wrażenie, że odkąd So-you przejęła zarządzanie finansami w Hwang Group, jej ton i sposób bycia diametralnie się zmieniły. Wcześniej była po prostu dziewczyną Tae-hyuna — cichą, niemal niezauważalną, zawsze gotową się dostosować. Teraz, jako narzeczona jej brata i jedna z kluczowych postaci w firmie, coraz pewniej, z chłodnym profesjonalizmem, narzucała własne zasady i potrafiła być twarda, gdy wymagała tego sytuacja. Soo-ah rozumiała, że to naturalny efekt nowej roli i presji odpowiedzialności.
A jednak gdzieś w środku bolało ją to, jak bardzo zmieniła się ich pozycja: kiedyś to ona miała nad nią przewagę, patrzyła trochę z góry, dyktowała warunki. Teraz, mimo że formalnie mogły uchodzić za równe, coraz częściej czuła, że świat odwrócił się do góry nogami. Straciła kontrolę, a So-you już nie potrzebowała jej przychylności. To nie była niechęć ani uraza, raczej drobna rysa na własnej dumie, której nie potrafiła do końca ukryć przed samą sobą.
Właśnie wtedy, kiedy czuła się zepchnięta do defensywy, na jej ustach pojawił się znajomy, diaboliczny uśmiech.
Na szczęście zawsze mam plan B.
— Nie, najpierw ogarniemy moje mieszkanie, a potem zrobię co tylko będziesz chciała — zaprotestowała, odkładając dokumenty na biurko.
— Dlaczego uważasz, że masz jakiekolwiek pole negocjacji? — zapytała So-you, przesuwając segregator w jej kierunku.
— Muszę w końcu wyprowadzić się od matki, inaczej nigdy nie przestanie mnie kontrolować.
— To nie mój problem — założyła ręce na piersi, odchylając się lekko na fotelu.
— Ale może być twój — odparła Soo-ah z pokerową miną, nie odrywając od niej wzroku.
— Znowu zaczynasz z tym idiotycznym filmikiem? — mruknęła So-you, przewracając oczami.
— To nie szantaż, tylko karta przetargowa — oświadczyła Soo-ah najbardziej formalnym tonem, na jaki było ją stać. — No nie bądź zła, po prostu podpisz mi to zamówienie — dodała z błagalnym spojrzeniem, podsuwając dokument.
So-you pokiwała z niedowierzaniem głową, po czym uśmiechnęła się pod nosem i podpisała dokument.
— Masz, ale obiecaj mi, że te zestawienia trafią do mnie w poniedziałek z samego rana — wskazała ręką na leżący na biurku segregator.
— Mam pracować w weekend? — jęknęła Soo-ah zrezygnowana, ale widząc stanowczą minę So-you, skinęła głową. — Jasne. Dziękuję za wszystko.
Sięgnęła po papiery i zgodę na zakup mieszkania, a potem, zadowolona z siebie, opuściła gabinet.
Przez chwilę wydawało jej się, że nawet udaje jej się wszystko kontrolować, ale ogrom pracy, który na siebie wzięła — zwłaszcza teraz, gdy przewodnicząca nakazała wykluczyć asystentów z przepływu informacji między działami, a także absurdalny termin wyznaczony przez So-you na przygotowanie dokumentów — zaczynał ją powoli przytłaczać.
— Mam dość — jęknęła, widząc, że plama tylko się powiększa. Może po prostu się poddam — westchnęła ciężko, po czym rzuciła skarpetkę na podłogę, ściągnęła z siebie mokre spodnie od dresu i zrezygnowana położyła się na podłodze.
Przez chwilę wpatrywała się bezmyślnie w sufit, którego misternie rzeźbione sztukaterie i kryształowy żyrandol zdawały się przypominać jej o perfekcji, do której — odkąd postawiła sobie za cel Jae-won Kanga — starała się dążyć.
Chcę być niezależna. Chcę być kimś więcej niż córką przewodniczącej i młodszą siostrą Tae-hyuna. Nie mogę się tym wszystkim przejmować. — odetchnęła głęboko, szukając w sobie resztek energii.
Kang Jae-won, muszę zrealizować swój plan. Ta myśl motywowała ją bardziej niż chęć udowodnienia matce swojej wartości.
Jestem prawie pewna, że po ostatnim spotkaniu nie jestem mu już tak całkiem obojętna. — podniosła rękę i sięgnęła po telefon na stoliku obok.
Wybrała numer.
Dźwięk sygnału brzmiał monotonnie w słuchawce — raz, drugi, trzeci… Po około czterdziestu sekundach połączenie zostało automatycznie przerwane.
Nie odbiera? — zmarszczyła brwi, coraz bardziej poirytowana.
Spróbowała ponownie i tym razem, już po zaledwie pierwszym sygnale, połączenie zostało odebrane.
— No czemu tak długo musiałam czekać? — wypaliła z pretensją w głosie, i ku jej zaskoczeniu odezwał się ciepły, aczkolwiek zdziwiony, kobiecy głos.
— Proszę?
Zamarła na chwilę.
To on ma dziewczynę?! — odsunęła telefon od ucha i zerknęła na ekran. „Nadęty dupek” — tak zapisała w kontaktach wiceprezesa Kanga.
Skrzywiła się.
— Ja przepraszam, proszę pani — wyjąkała, kompletnie zbita z tropu. — Ja po prostu chciałam porozmawiać z wiceprezesem Kangiem — starała się zabrzmieć profesjonalnie, choć z mizernym skutkiem.
— Z Jae-wonem? — zdziwiła się kobieta.
— Tak — powiedziała już pewniej, próbując przejąć kontrolę nad rozmową.
— W niedzielę tak wcześnie rano?
Dopiero teraz zerknęła na duży klasyczny zegar stojący w rogu salonu, którego pozłacane, masywne, choć smukłe wskazówki wskazywały siódmą trzydzieści.
Nie spałam całą noc — przetarła ręką oczy. — Bardzo panią przepraszam, tak byłam pochłonięta pracą, że kompletnie straciłam poczucie czasu.
— A kto mówi? — odezwała się po chwili spokojnym, nieco zdystansowanym tonem.
Zamknęła oczy.
Znowu zaliczyłam gafę. — westchnęła. — Jestem Hwang Soo-ah — dodała w końcu, nerwowo przeczesując ręką włosy.
— Hwang? — powtórzyła ciszej, wyraźnie zainteresowana. — Znasz może przewodniczącą?
— To moja matka.
— Mi-kung ma córkę? Nie wiedziałam, myślałam, że tylko syna.
— Tae-hyun to mój starszy brat.
— Pamiętam go, jak miał zaledwie kilka lat — uśmiechnęła się lekko na myśl o tych wydarzeniach.
— Zna pani moją rodzinę?
— Kiedyś znałam. Mój mąż przyjaźnił się z waszym ojcem, ale na dwa lata przed jego śmiercią pokłócili się i nasz kontakt się urwał.
— To przykre — przyznała cicho z autentycznym współczuciem.
— Dae-hyun, mój mąż, później żałował… — na moment zamilkła, jakby nie była pewna, czy powinna mówić dalej. — No ale widać, że los chciał, aby nasze rodziny znowu się spotkały.
— To zupełny przypadek, naprawdę — wyszeptała nieco zawstydzona. — Nasza firma prowadzi projekt, w którym Kang Holdings jest jednym z głównych inwestorów — próbowała nakreślić granice czysto biznesowej relacji.
— Tak się poznaliście?
— Kto?
— Ty i mój syn — dodała po krótkiej pauzie.
— W zasadzie tak — przytaknęła, odrobinę skrępowana. — Spotkaliśmy się pierwszy raz na zebraniu inwestorów kilka tygodni temu.
— Rozumiem — odparła kobieta. — To dlatego nic nam nie powiedział.
— Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że pani opacznie mnie zrozumiała.
— Raczej odwrotnie — dodała z przekonaniem, a jej głos wydał się Soo-ah bardziej ciepły i serdeczny.
— Nie rozumiem — przyznała szczerze, poprawiając się na kanapie. — Rozmawiając z panią, pomyślałam, że…
— …że Jae-won za twoimi plecami umówił się z jakąś dziewczyną — zaśmiała się kobieta. — To przez ten mój głos, ludzie często myślą, że jestem młodsza niż w rzeczywistości.
— Nie do końca to miałam na myśli — próbowała wyjaśnić nieporozumienie.
— Jestem Lee Yeon-ja, jego matka — oznajmiła kobieta, wyrywając Soo-ah z zamyślenia.
— O kurwa! — wyrwało się Soo-ah i natychmiast zakryła usta dłonią. — Ja przepraszam, ja… Proszę się na mnie nie gniewać.
— Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
— Jakim? — odezwała się, czując lekką panikę.
— Obiecaj mi, że później do mnie zadzwonisz. Koniecznie muszę cię lepiej poznać. W końcu nie codziennie dowiaduje się, że mój syn ma dziewczynę.
— Ja nie jestem… — urwała, bo dalsze tłumaczenia tylko utwierdziłyby kobietę w tym przekonaniu. — A tak w ogóle to dlaczego pani odebrała zamiast niego? — zapytała, starając się skierować rozmowę na inne tory.
— Mamy w domu taką zasadę, że przy posiłku nie używamy telefonów, ale ponieważ dzwoniłaś tak długo, doszłam do wniosku, że to coś ważnego.
— To naprawdę nic takiego. Przepraszam, że przeszkodziłam w rodzinnym śniadaniu.
— To żaden problem — odparła spokojnie. — Już oddaję mu słuchawkę.
Soo-ah, przyciskając telefon do ucha, w tle wyraźnie słyszała odgłos kroków, echo rodzinnych głosów i dźwięk odsuwanego krzesła. Ktoś się zaśmiał, ktoś inny coś powiedział półgłosem.
— Jae-won, twoja dziewczyna do ciebie! — usłyszała, jak matka wykrzykuje przez dom, co uderzyło ją jak piorun w pogodny dzień.
Soo-ah zamarła.
— Kto?! — usłyszała zaskoczony męski głos.
Zapadła cisza.
Dziewczyna? — nerwowo zaczęła obgryzać skórki przy prawym kciuku.
Teraz to mi się od niego oberwie.
Napięcie narastało z każdą sekundą, a milczenie ciągnęło się w nieskończoność.
— Syyy… — syknęła, gryząc się tak mocno, że telefon wypadł jej z ręki, odbił się od parkietu i zniknął pod kanapą. — Kurwa, gdzie ty jesteś?! — zaklęła, nie mogąc go wyciągnąć.
— Słucham? — warknął Jae-won, wyraźnie zaskoczony i już wcześniej poirytowany całym zamieszaniem.
— Nie, to nie do pana — odparła nieco zmieszana, próbując wyciągnąć aparat. — To do telefonu.
— Do czego?! Zresztą nieważne — rzucił ostro i od razu przeszedł do sedna. — Co pani naopowiadała mojej matce?
— Ja? Nic! — zaprotestowała, starając się z całych sił podnieść siedzisko. — To ona sama uznała, że jak kobieta dzwoni tak wcześnie rano do mężczyzny, to musi być jego dziewczyna.
— Ale jak?! — próbował nie wybuchnąć, czując na sobie spojrzenia całej rodziny.
— Nie wiem… — stęknęła w końcu, przesuwając sofę. — Mam cię wreszcie!
— Że co? — powiedział powoli, starając się nie używać ostrzejszych słów. — Czy pani się ze mną bawi?
Chciałabym — uśmiechnęła się do siebie. — Ależ skąd — odparła, udając oburzenie.
— Więc o co chodzi z tą dziewczyną?! — kątem oka zerknął na ojca, który właśnie upuścił pałeczkę.
— No cóż, istnieje taka hipotetyczna możliwość, że może trochę byłam zbyt bezpośrednia.
— Jak to? — zapytał, już nieco ostrożniej.
— Nakrzyczałam na pana zamiast się przywitać, więc…
— Musi pani to odkręcić, moja matka nie da mi żyć — westchnął ciężko, jakby to była sprawa życia i śmierci.
— Spokojnie, zrobię co w mojej mocy, ale nie lepiej byłoby, gdyby to pan wyprowadził ją z błędu?
— Powie, że się wykręcam, i i tak mi nie uwierzy — oświadczył zrezygnowany, posyłając matce krótki uśmiech, gdy ta właśnie do niego podeszła.
— Cóż, czy bycie moim chłopakiem to taka zła opcja? — odezwała się z udawaną niewinnością, czekając na jego reakcję.
— Żartujesz?! — zmienił język na mniej formalny, nie chcąc jeszcze bardziej się tłumaczyć.
— Nie, po prostu pytam. Czy czegoś mi brakuje?
Przez moment milczał.
— Nie, nic — odpowiedział cicho.
— Proszę? — spytała, udając, że nie słyszy.
— Powiedziałem, że nic ci nie brakuje — odchrząknął. — A tak naprawdę po co dzwonisz? — zapytał, starając się zmienić temat.
— Wczoraj wysłałam ci maila w sprawie raportów, które musimy uzgodnić, i nie dostałam żadnej odpowiedzi.
— Zapomniałem laptopa — westchnął ciężko, jakby z trudem przychodziło mu to wyznanie.
— Ty? — zmarszczyła brwi, nie kryjąc zdziwienia.
— Został w limuzynie, a ja… — przerwał, nie miał ochoty się tłumaczyć, tym bardziej, że musiałby powiedzieć o bójce z bratem i przyznać, że zachowywał się jak dzieciak, a nie poważny mężczyzna. — Poza tym jest niedziela. Wczoraj był Hwangap mojego ojca. A tak w ogóle to czemu mówisz do mnie nieformalnie?
— To nie ja zaczęłam — zauważyła z udawaną powagą. — W końcu podobno jestem twoją dziewczyną — dodała, zadowolona z tej trafnej uwagi.
— Nie zaczynaj znowu — rzucił, zerkając nerwowo na matkę, która założywszy ręce na piersi, próbowała podsłuchać ich rozmowę.
— Dobrze, już dobrze, panie wiceprezesie — powiedziała w taki sposób, że do końca nie mógł być pewien, czy mówi poważnie, czy dalej się z niego nabija. — Muszę to z tobą uzgodnić dzisiaj, inaczej jutro zostanie przerwany łańcuch dostaw, więc kiedy możemy się spotkać?
— Nie wiem, jestem w Gijang-gun.
— Gdzie to jest?
— W Busan.
— To trochę problem — odparła, nie kryjąc frustracji. — O której będziesz w Seulu?
— Późno, ale możesz wysłać mi na telefon, odbiorę, zgram na jakiś komputer i dam znać.
— Odpada, to poufne dane, muszę ci je przekazać osobiście.
— Dobrze, więc postaram się przyjechać jak najszybciej — westchnął głęboko, kończąc rozmowę.
Czuł, jak spojrzenie matki przeszywa go na wskroś.
No świetnie. Teraz tylko muszę jakoś powiedzieć o tym ojcu
0 Komentarze