Biurowy układ – Rozdział 5 – Nazywam się Han Jon-sook
przez Zibi the Beadrded— Czy ty na pewno wiesz, co robisz? — zdenerwował się Jae-won, słuchając tego, co wymyślił jego młodszy brat.
— Daj spokój, przecież to było nieporozumienie — wzruszył ramionami Ji-hwan. — Nie moja wina, że Da-eun wzięła mnie za mojego asystenta.
— Przecież ty nawet nie masz asystenta — westchnął, bezradnie rozkładając ręce.
— Też byłem zaskoczony — przyznał Ji-hwan z rozbrajającym uśmiechem.
— Ty naprawdę nie widzisz w tym problemu?
— Nie, zupełnie nie widzę — stwierdził spokojnie. — Wręcz przeciwnie, to może być nawet zabawne.
— Zwariowałeś. — Pokręcił głową z niedowierzaniem. — Jako wiceprezes Kang Holdings muszę stanowczo zaprotestować.
Ji-hwan uśmiechnął się ironicznie.
— A jako mój hyung[1]?
— Też — oznajmił krótko, jakby rozmawiał z beztroskim dzieckiem, a nie dorosłym człowiekiem. — Szczególnie jako twój brat.
— Nie denerwuj się. — Wstał z fotela, podszedł do okna i przez chwilę milczał, wpatrując się w Seul tonący w ostrym, popołudniowym świetle. — Po raz pierwszy spotkałem dziewczynę, która nie widzi we mnie ani dyrektora, ani brata wiceprezesa. Nawet nie zna mojego imienia — dodał z wyczuwalną satysfakcją.
— Po pierwsze, to było zwykłe spotkanie biznesowe, a nie randka.
— No tak, ale… — Ji-hwan zawiesił głos. Na moment jego uwagę przykuł chaos, który zapanował na wiecznie zakorkowanej o tej porze Cheongdam-daero. W oddali, tuż przy wjeździe na most Cheongdam, błyskały niebiesko-czerwone światła radiowozów.
Pewnie kolejny wypadek… — przeszło mu przez myśl, gdy obserwował scenę, która z tej wysokości wyglądała jak perfekcyjnie skadrowane ujęcie filmowe.
— Podoba ci się? — przerwał mu Jae-won.
— To nie tak. — Obrócił się w jego stronę.
— A jak? — mruknął, nie kryjąc frustracji.
— Fakt, nie wyprowadziłem jej z błędu, kiedy zadzwoniła po raz pierwszy. — Odwrócił się i spojrzał na brata. — Myślałem, by to zrobić idąc do kawiarni, ale kiedy się spotkaliśmy… zobaczyłem jej oczy.
— Oczy? — zdziwił się Jae-won.
— Tak. Wprawdzie nie zapamiętałem jej twarzy, ale te oczy… Wiesz, to mi się zdarzyło pierwszy raz od wypadku.
Jae-won momentalnie spoważniał, opierając się o krawędź biurka. W jego spojrzeniu pojawiło się coś pomiędzy obawą a troską.
— Widziałeś jej twarz? — zapytał w końcu.
— Nie tylko oczy, ale to i tak coś. — Westchnął cicho, nie bardzo wiedząc, jak ubrać w słowa to, co naprawdę czuł.
— Profesor twierdził, że to niemożliwe — powiedział cicho, analizując całą sytuację. — Że to trwałe uszkodzenie neurologiczne mózgu.
Ji-hwan uśmiechnął się lekko, z nadzieją w oczach.
— Wiem. — Wzruszył ramionami, jakby sam nie do końca rozumiał, co się dzieje. — Ale to fakt.
Jae-won przetarł twarz dłonią.
— Musisz się z nim skontaktować.
— Już to zrobiłem, zaraz jak wyszedłem z kawiarni.
— I co? — zapytał wyraźnie poruszony.
— Też był zaskoczony. Powiedział, że musi przeprowadzić kolejną serię badań. I, co ciekawsze, zasugerował, żebym „trzymał się tej kobiety”. — Zaśmiał się nerwowo, próbując zlekceważyć ciężar sytuacji. — Dlatego teraz muszę postępować z nią ostrożnie. Rozumiesz mnie?
Jae-won przez chwilę milczał. Miał świadomość, jak trudne były ostatnie trzy lata po śmierci ich siostry.
W jego umyśle pojawiły się obrazy z tamtego dnia. Ji-hwan i ich młodsza siostra, Ha-eun, pełni entuzjazmu, wracali z pierwszego samodzielnego spotkania biznesowego w Asan, oddalonym o niecałe sto kilometrów od Seulu.
Ha-eun była podekscytowana.
„Jesteśmy już na autostradzie i wracamy. Świetnie wyszło, klient się zgodził. O kurwa!” — to były ostatnie słowa, które od niej usłyszał.
Wpadł w panikę. Próbował wielokrotnie dzwonić to do brata, to do siostry, ale za każdym razem słyszał tylko ciszę. Cholerną, zabójczą ciszę.
Chwilę później do gabinetu wpadł jego asystent.
— Stało się coś strasznego — powiedział drżącym głosem. — Pana siostra nie żyje, a pana brat jest ciężko ranny.
— Co ty pierdolisz?! — To był pierwszy i jedyny raz, kiedy zaklął. Ten sam Jae-won Kang, który zawsze wiedział, co robić, stał teraz z opuszczonymi bezwładnie rękami, a po jego policzkach spłynęły dwie gorzkie łzy.
— Co się stało? Co z moim bratem? — zapytał po dłuższej chwili.
— Z tego, co udało mi się ustalić, pękła im opona. Samochód stracił przyczepność, koziołkował, wypadł z drogi i z impetem uderzył w podporę wiaduktu. Pana siostra zginęła na miejscu, a pana brat walczy o życie.
— Gdzie on teraz jest?
— Został zabrany helikopterem do szpitala w Asan.
— Czemu nie do Seulu?
— Podobno jego urazy były zbyt poważne, żeby ryzykować dłuższy transport. A Asan to najlepszy szpital w kraju, jeśli chodzi o neurochirurgię.
Kiedy Jae-won dotarł do szpitala, dowiedział się, że jego brat jest właśnie na sali operacyjnej. Operacja trwała prawie dwanaście godzin.
Lekarzom udało się opanować wszystkie krwotoki wewnętrzne, poskładać złamaną nogę i żebra, ale mimo tych działań Ji-hwan zapadł w śpiączkę.
— Czy on się obudzi? — pytała zrozpaczona matka, która prawie załamała się po śmierci córki.
— Musisz być teraz silny — oznajmił stanowczo ojciec, ściskając go mocno za ramię. — Teraz cała odpowiedzialność za rodzinę i firmę spada na ciebie.
Po trzech tygodniach Ji-hwan wybudził się, ale nie rozpoznawał twarzy. Lekarze zdiagnozowali prozopagnozję — neurologiczne zaburzenie wynikające z urazów głowy. Choć badania nie wykazały poważnych uszkodzeń mózgu, konsekwencje były nieodwracalne.
Śledztwo wykazało, że był to nieszczęśliwy wypadek. Ale Jae-won długo obwiniał się za tragedię. To on wysłał ich na to spotkanie. To on nalegał na podróż samochodem zamiast firmowym helikopterem.
To tylko pół godziny szybciej, biorąc pod uwagę procedury… — ta myśl do dziś brzmiała w jego głowie jak wyrok.
„Oczywiście, jak zawsze masz rację, oppa.” — to zdanie śniło mu się po nocach.
Od tamtej pory starał się chronić brata przed kolejnymi cierpieniami.
Teraz, słysząc o kobiecie, której oczy Ji-hwan zapamiętał, poczuł mieszankę nadziei i lęku.
— Rozumiem — powiedział w końcu. — W takim razie, jak mogę ci pomóc?
— Wystarczy, że zgodzisz się na spotkanie z Soo-ah Hwang. Są duże nieścisłości pomiędzy zamówieniami a stanami magazynowymi.
— Czemu ty nie możesz się tym zająć? — zdziwił się, nie bardzo widząc związek z tą sprawą. — Gangnam Landmark to głównie twój projekt.
— Wiem. Ale nie mogę. Teraz jestem tylko asystentem, pamiętasz?
Jae-won westchnął ciężko, kręcąc głową.
— Cóż, czego się nie robi dla młodszego brata… — mruknął, siląc się na lekki uśmiech. — Ale następnym razem, proszę, uprzedź mnie wcześniej, żebym mógł ci jakoś pomóc, zanim znów wpakujesz mnie w coś podobnego.
— Dzięki, hyung. — Ji-hwan uśmiechnął się z ulgą. — Będę cię informował na bieżąco.
Mężczyzna spojrzał na niego surowo, ale z braterską troską w oczach.
— Uważaj tylko, żebyś nie zranił tej dziewczyny. — Jego ton był spokojny, nawet ciepły, ale głos nie pozostawiał miejsca na dyskusję. — Najlepiej jak najszybciej przestań udawać. Nasza rodzina zawsze wierzyła, że człowiek jest ważniejszy niż własny interes. Nie zapominaj o tym.
— Obiecuję, będę ostrożny. — Kiwnął głową. — To kiedy?
— Co kiedy? — Jae-won zmarszczył brwi.
— No kiedy się z nią umówisz? — rzucił bez zawahania, jakby to był następny logiczny krok w strategii, którą sam właśnie stworzył.
— Spokojnie! — huknął, chcąc choć na moment wyhamować cały ten pośpiech. — Czemu jesteś taki niecierpliwy?
— Bo obiecałem Da-eun…
— Da-eun? — powtórzył, nie kryjąc zaciekawienia. — Już jesteście na „ty”?
— Nie, nieważne. Więc obiecałem asystentce Han — powtórzył, celowo akcentując jej tytuł i nazwisko — że ogarnę to spotkanie jeszcze przed naszym.
— To znaczy?
— Jestem z nią umówiony w czwartek — oznajmił z rozbrajającą szczerością.
— To pojutrze!
— No właśnie, więc najlepiej, jakbyś spotkał się z Soo-ah… to znaczy z ambasadorką marki grupy Hwang, jutro. — Uśmiechnął się niewinnie.
— Daj spokój. To niewykonalne — skrzywił się. — Po pierwsze, mam już zapełniony kalendarz. A po drugie… — odsunął się od biurka — nie jestem aż tak wdrożony w projekt. Ty znasz każdy szczegół, a ja…
— Po pierwsze — przerwał mu Ji-hwan — za ciebie pojadę na spotkanie w Busan.
— Co?
— Przestań, i tak ostatnio bierzesz za dużo na siebie. Trochę ci się przyda przewietrzyć głowę. A po drugie — uniósł dwa palce — na spotkaniu będzie Soo-ah. A ona wie o projekcie Gangnam Landmark tyle co ja o chińskiej lidze hokeja na trawie.
— To nie jest argument — oponował, nerwowo bębniąc palcami o blat stołu.
— Daj spokój, będziecie na tym samym poziomie informacyjnym — dodał, wyraźnie rozbawiony jego reakcją. — Pomyśl, a jeśli dzięki Da-eun uda mi się wyleczyć?
Jae-won jęknął jak człowiek, który właśnie pogodził się z porzuceniem własnych zasad. Zacisnął powieki, jakby walczył z samym sobą. Nie znosił takich sytuacji. Nienawidził udawania, manipulacji, półprawd. Ale jeszcze bardziej nienawidził siebie za to, że to on nalegał, by pojechali samochodem.
Nie wierzę, że dałem się na to wciągnąć… — westchnął w końcu, z goryczą w głosie.
Telefon zawibrował na blacie.
— To ona. — Ji-hwan przyłożył palec do ust, dając bratu znak, by zamilkł. Odebrał. — Proszę, słucham.
— Dzień dobry… — po drugiej stronie odezwał się znajomy głos. Przepraszam, że oddzwaniam dopiero teraz, ale byłam na spotkaniu. Nie mogłam odebrać wcześniej.
— Spokojnie, rozumiem. Ja też jestem w pracy — odpowiedział Ji-hwan, opierając się wygodnie o oparcie fotela.
— W nawiązaniu do naszych wcześniejszych uzgodnień, a także w porozumieniu z panią ambasador marki Soo-ah Hwang, chciałam przesłać panu przygotowane materiały. Problem w tym, iż poza numerem telefonu nie posiadam do pana innego kontaktu.
— Proszę wszystko wysłać na skrzynkę mojego przełożonego, dyrektora Kanga. — Zawahał się przez ułamek sekundy, jakby kalkulował, czy to aby na pewno dobry pomysł.
— Czy to w porządku? — zapytała ostrożnie, niepewna, czy może tak po prostu pominąć drogę służbową.
— Tak, jestem… to znaczy dyrektor Kang prosił mnie, abym odbierał jego pocztę i filtrował dla niego wiadomości.
— Filtrował? — zmarszczyła brwi. — To znaczy, że… czyta pan wszystko, co do niego przychodzi?
— Takie mam polecenie — odparł z wymuszoną lekkością. — Czasem też robię inne rzeczy w jego imieniu, jeśli uzna to za stosowne.
„To chyba… dużo odpowiedzialności” — dodała z lekką obawą. „A kiedy pan odpoczywa?”
— Rzadko — przyznał, starając się to zbagatelizować. — Dyrektor Kang jest wymagający.
„Aha… czyli zamiast pracować, wszystkie obowiązki ceduje na pana” — stwierdziła po chwili namysłu.
— Może nie wszystkie, ale większość — skrzywił się, bo im bardziej próbował się tłumaczyć, tym bardziej jego słowa tylko pogarszały sytuację. — Ja lubię swoją pracę — dodał po chwili.
„Ja też, ale to nie znaczy, że jesteśmy ich własnością.”
Zamilkła na moment, unosząc wzrok znad dokumentów.
— Myślałam, że pani ambasador jest wymagająca, ale widzę, że dyrektor operacyjny Kang jest… no cóż, potworem w garniturze.
— Słucham? — uniósł brwi, wyraźnie dotknięty jej komentarzem.
Czy ona naprawdę tak o mnie myśli? Jak mam jej teraz powiedzieć prawdę?
— Przepraszam — wyszeptała, zakrywając usta dłonią. — Ja się zapomniałam… nie powinnam robić takich prywatnych uwag. To było nieprofesjonalne.
— Nic się nie stało — odparł cicho, ale jego głos zdradzał lekkie napięcie.
— Po prostu… to brzmiało, jakby był pan pod jego ciągłym nadzorem. Jakby nie mógł żyć własnym życiem, tylko jego.
— Może… trochę tak to wygląda — odpowiedział półgębkiem, czując, że brnie coraz głębiej. — Ale przyzwyczaiłem się.
— To straszne — pokręciła głową, szczerze poruszona. — Taki wykształcony, inteligentny mężczyzna, a traktowany jak robot zaprogramowany do pracy
— Cóż… każdy ma swoją rolę do odegrania.
Ji-hwan zacisnął dłoń na oparciu fotela.
Przestań. Za dużo powiedziałeś. Później tego nie odkręcisz.
— Zapomnijmy o tym. Skupmy się na spotkaniu wiceprezesa Kanga z panią ambasador Hwang. — powiedział w końcu.
— Dobrze — odetchnęła z ulgą, czując się dość niezręcznie po przebiegu ich rozmowy.
— Spotkanie może odbyć się jutro — zaproponował. — Musimy tylko uzgodnić godzinę.
— Chwileczkę — włączyła tablet i weszła w kalendarz Soo-ah na środę. — Pani Hwang ma czas między jedenastą a trzynastą.
— To za wcześnie. Pan wiceprezes specjalnie odwołał swój popołudniowy wyjazd do Busan — rzucił niby od niechcenia, zerkając na brata, który nawet nie musiał nic mówić. Wystarczyło jedno spojrzenie, by jasno dać do zrozumienia, co o tym sądzi.
— Chwileczkę… — jeszcze raz zerknęła na harmonogram spotkań. — Mogę chyba coś przesunąć, ale i tak najwcześniejsza godzina spotkania to siedemnasta trzydzieści.
— Idealnie — odparł z nieukrywaną satysfakcją, potwierdzając spotkanie. — Zatem mamy wszystko ustalone.
Da-eun przez dłuższą chwilę milczała, rozważając, czy może pozwolić sobie na osobiste pytanie.
— Jest jeszcze jedna sprawa. — zaczęła niepewnie.
— Słucham — odpowiedział z pozornym spokojem.
— Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale… do tej pory nie wiem, jak pan się nazywa.
Cholera.
Wszystko inne miał pod kontrolą. Ale nie to. Nie teraz. Nie był gotowy się odsłonić.
— Nazywam się… — powiedział w końcu, przeciągając tak długo, że zaczęło to brzmieć podejrzanie. — Han Jon-sook.
— O. Mamy to samo nazwisko — zaśmiała się krótko, ale szybko wróciła do służbowego tonu.
Ji-hwan zamknął oczy.
— Tak… to rzeczywiście niesamowite — dodał po chwili.
[1] hyung (kor. 형) – w języku koreańskim honoratywne określenie, którego używa młodszy brat wobec starszego brata. Wyraża szacunek i bliską relację, a jego użycie jest powszechne w codziennej mowie i silnie osadzone w kulturze. Nie tłumaczy się go dosłownie, aby zachować autentyczność relacji między postaciami.
0 Komentarze