Biurowy układ – Rozdział 7 – Chcesz kawy?
przez Zibi the BeadrdedJak zwykle każdego dnia Ji-hwan przyszedł wcześniej do biura. Robił to nie tylko z przyzwyczajenia, ale przede wszystkim dlatego, że nie znosił odpowiadać na liczne przywitania pracowników, nie mogąc rozpoznać, z kim tak naprawdę rozmawia.
O ile Ye-jin, jego osobista sekretarka, wiedziała o jego chorobie i zawsze miała wpiętą w bluzę lub żakiet małą srebrną broszkę z granatem w kolorze głębokiego karminu, po której mógł ją rozpoznać, tak pozostali stanowili dla niego anonimowy tłum.
Tego poranka był bardziej podekscytowany niż zwykle. Nie tylko udało mu się namówić brata na współpracę z Soo-ah Hwang, ale miał też spotkać się z Da-eun – za niecałe dwie godziny, jak zwykle w Café Pascucci – pod pozorem przekazania raportu, o który prosił Jae-won.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – powiedziała sekretarka. – Ostatnio przychodzi pan coraz wcześniej.
Ji-hwan odwrócił się, skinął głową i lekko się uśmiechnął.
– Czasem warto mieć kilka minut ciszy, zanim zacznie się korporacyjna kakofonia.
Ye-jin podeszła bliżej.
– Rozumiem. Ale jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała chyba wstawić sobie tutaj łóżko – dodała niby żartem, ale nie przekraczając granicy służbowej kurtuazji. – Nie wypada, żebym przychodziła po swoim szefie.
Zaśmiał się krótko, ale z sympatią.
– To nie wyścig. Poza tym i tak wiem, że jest pani najlepsza w tym, co robi.
Wymienili jeszcze kilka uwag, ale szybko Ye-jin wróciła do profesjonalnego trybu pracy. Dbałość o detale miała we krwi, a perfekcja była jej sposobem na przetrwanie w tej firmie.
– A co z dokumentami do przeglądu kwartalnego? Chciałbym je mieć przed spotkaniem z wiceprezesem – zapytał, odkładając torbę.
Zmieszała się lekko.
– Właśnie miałam o tym mówić. Nasze ksero zepsuło się wczoraj wieczorem. Chciałam to zgłosić, ale nikogo w dziale technicznym już nie było, a moja karta nie działa na innych urządzeniach. Dlatego chciałam zejść do księgowości i poprosić szefową działu, panią Lee, o dostęp do ich ksero.
– Jasne. Ale proszę się pospieszyć. Muszę je jeszcze przejrzeć, zanim wyjdę na spotkanie.
Skinęła głową, po czym sięgnęła po segregator z dokumentami.
– Wracam za dziesięć minut.
Zniknęła za drzwiami, a Ji-hwan został sam. Powoli zdjął płaszcz, odwiesił go na stojak i rozejrzał się po gabinecie.
Cholera… zapomniałem jej powiedzieć, żeby zrobiła mi kawę.
Westchnął cicho, po czym podszedł do drzwi, uchylił je i wyszedł do sekretariatu.
Ekspres, który stał we wnęce obok regału z segregatorami, był jednym z tych luksusowych, na które decydują się tylko wyjątkowo wymagający kawosze. Topowy model Cafflano V80 Titanium Plus – koreański bestseller wśród osób o głębokim portfelu i wyrafinowanym podniebieniu. Multum ustawień: ciśnienie, temperatura, grubość mielenia, mleczna pianka spieniana pod kątem 37 stopni.
Ji-hwan przetarł oczy dłonią.
Okej. Muszę uzupełnić kofeinę we krwi.
Wcisnął przycisk z ulubioną opcją – Americano XL z podwójnym shotem. Maszyna zamruczała, zapiszczała i wydała z siebie szum sugerujący, że za chwilę zadziała. Po czym… zamilkła.
Nie… tylko nie to.
Spojrzał na ekranik. Mrugał znajomy komunikat: „No water. Please refill tank.”
– Genialnie. Czemu zawsze, jak sam robię kawę, to akurat kończy się woda? – mruknął z irytacją, którą znał tylko on i ten pieprzony ekspres.
Sięgnął po zbiornik, zdjął go i otworzył wiszącą nad nim szafkę z napojami. Stało tam kilka butelek Jeju Samdasoo.
Chyba nic się nie stanie, jak raz użyję wody mineralnej. – Wzruszył ramionami, nalał wodę, zamontował pojemnik i ponownie wcisnął przycisk.
Maszyna znów zaszumiała… po czym wyświetliła kolejny komunikat: „No beans.”
– Naprawdę? – jęknął cicho.
Pokręcił głową, sięgnął do szafki po świeże ziarna i otworzył pojemnik, z którego uniósł się znajomy, kojący zapach.
– No dobra, oby teraz się udało. – Trzeci raz nacisnął przycisk.
Maszyna zawibrowała, zawarczała, potem wydała z siebie znajomy syk. Aromatyczna kawa popłynęła gęstym, ciemnym strumieniem, roztaczając w powietrzu ten charakterystyczny zapach świeżo zmielonych ziaren, który tak lubił, odkąd jego młodsza siostra zaraziła go miłością do kawy.
Ji-hwan poczuł lekkie ukłucie w sercu, a myśl o Ha-eun…
Szkoda, że cię tu nie ma. – Wciągnął powietrze nosem. Ona zawsze powtarzała, że poranek bez aromatu dobrej kawy to zbrodnia.
Zamyślił się.
Maszyna mruczała, dyszała i… nie przestawała lać.
Zaraz potem rozległo się niepokojące bulgotanie i syk – kawa przelała się przez krawędź filiżanki i zaczęła rozlewać się po tacy.
Ji-hwan otworzył oczy.
– Co znowu? – westchnął, sięgnął po ręcznik papierowy i zaczął wycierać zalany blat.
Może jednak powinienem poczekać na Ye-jin.
Nagle drzwi otworzyły się z impetem. Jakaś młoda dziewczyna wpadła niczym piorun kulisty do sekretariatu.
– Co ty robisz? – zapytała nieco rozbawionym głosem.
Mężczyzna wyprostował się.
– Przepraszam, czy pani zdaje sobie sprawę, gdzie weszła i z kim rozmawia?
– Z kim rozmawiam? – zdziwiła się. – To jakiś żart?
Ji-hwan spojrzał na nią z wyraźnym niesmakiem.
Dlaczego ona mówi do mnie w tak nieformalny sposób?
– Przyniosłam raport – rzuciła lekko. – Jest jeszcze parę kwestii do omówienia, ale uznałam, że lepiej będzie, jak pan sam je wpisze.
– Że co? – teraz to już naprawdę był wkurzony.
Żaden z naszych pracowników nie ośmieliłby się…
Posłał jej ostre spojrzenie. I zamarł.
– Te oczy… – wyszeptał. – Han Da-eun? To pani? – był przerażony, czuł, jak zimny pot spływa mu po plecach.
Mam nadzieję, że się nie zdradziłem.
– A któż by inny? – uśmiechnęła się figlarnie, przekrzywiając lekko głowę. – Przepraszam, że nie wzięłam dzisiaj apaszki, ale bardzo się spieszyłam, bo pani ambasador potrzebuje, abym wróciła do biura wcześniej. Dlatego zamiast przyjść na spotkanie o jedenastej, postanowiłam przyjść do ciebie… to znaczy, do pana, do pracy – kontynuowała monolog, nie dając mu dojść do słowa. – A tak à propos, nikt nie umiał mi powiedzieć, gdzie jest gabinet asystenta Han Jon-sooka, musiałam dopiero zapytać o sekretariat dyrektora operacyjnego. Dziwne, prawda?
Ji-hwan pobladł. To już koniec. – Przez jego głowę przetoczyły się setki myśli.
– Kawy? – palnął bez zastanowienia, bo nic sensowniejszego nie przyszło mu do głowy.
Szybkim ruchem chwycił po brzegi pełną filiżankę.
Gorący napar momentalnie wylał mu się na dłoń.
– Aaaa! – krzyknął, wypuszczając naczynie z ręki.
Kawa rozbryzgała się po podłodze, ścianie i… białych rajstopach Da-eun, zostawiając nieestetyczne, ciemnobrązowe plamy.
– Cholera – syknęła, czując pieczenie tam, gdzie materiał przykleił się do skóry. Zrzuciła szpilki i jednym płynnym ruchem zsunęła z siebie rajstopy.
– Nic ci się nie stało?! – podbiegła, widząc, jak usiadł na podłodze, trzymając się za poparzone palce.
– Mnie nic – wydukał przez zaciśnięte zęby, usiłując zachować resztki godności. – Ale twoje rajstopy chyba właśnie przeszły do historii – rzucił, próbując nie patrzeć zbyt nachalnie na jej nagie nogi.
– Nieważne, zresztą i tak mam zapasową parę w pracy – rzuciła szybko, grzebiąc w torebce. Wydobyła z niej paczkę mokrych chusteczek i uklękła obok niego.
– Daj rękę – poleciła stanowczo, owijając jego palce delikatnie, ale z wprawą, jakby robiła to setki razy.
– Masz talent – wymsknęło mu się przypadkiem.
– Cóż, mam dwóch młodszych braci – zerknęła przez moment na jego twarz, po czym ponownie skupiła się na prowizorycznym opatrunku.
Była blisko. Za blisko. Jej palce muskały jego skórę z taką czułością, że przez moment zapomniał o bólu.
Ji-hwan patrzył, jak pochyla się nad nim – skupiona, troskliwa… piękna.
Czy to możliwe, że ta niepozorna, cicha dziewczyna ma w sobie aż tyle ciepła? – pomyślał, czując, jak jego myśli odpływają w stronę scenariuszy, których nie powinien sobie teraz wyobrażać.
– Na razie starczy, ale musimy jechać do szpitala.
– Nie trzeba, to naprawdę drobiazg – próbował odwieść ją od tego pomysłu.
Da-eun jednak nie ustępowała. Z determinacją chwyciła go za zdrową rękę i próbowała podnieść z podłogi.
– O rany, ale jesteś ciężki – warknęła przez zaciśnięte zęby. – No dalej, wstawaj, wielkoludzie.
– Nie chcę – mruknął twardo, nie mając zamiaru się podnieść.
– No nie bądź dzieckiem. – Zaparła się nogami za szafką tuż za jego plecami, pochylając się do przodu, nieświadoma, że jej uda otaczają teraz jego tors.
Ji-hwan wziął głęboki oddech. Odruchowo cofnął się tak, że teraz jego szyja opierała się o drzwi szafki.
Ładna czarna koronka. – Jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, a na twarzy pojawił się lekki, niekontrolowany uśmiech.
– No i z czego się cieszysz? – fuknęła lekko, pochłonięta zadaniem, w ogóle nie zauważając, dlaczego nie chciał współpracować.
Czy ona robi to specjalnie? – Ugięła nogi w kolanach, starając się zrobić wszystko, by udowodnić, że da sobie z nim radę.
Była blisko. Zbyt blisko.
Próbował się skupić, ale jej zapach – delikatny, jakby lawendowy, z nutą czegoś miękkiego i ciepłego – tylko pogarszał sprawę. Ji-hwan mógłby przysiąc, że słyszy bicie jej serca.
A może to moje własne tak łomocze… – pomyślał, czując, jak dopasowane bokserki zaczynają uwierać w sposób, którego nie dało się zignorować.
– No dalej, pomóż mi trochę, przecież nie jestem jakąś zawodniczką ssireum! – stęknęła, naprężając każdy mięsień.
Uniósł się lekko, podpierając się poparzoną dłonią.
– Aaa! Cholera… – jęknął, gdy ból przeszył go niczym impuls elektryczny.
Oboje stracili równowagę. Ji-hwan opadł z powrotem na podłogę, ciągnąc za sobą zaskoczoną takim obrotem sprawy dziewczynę, która – nie chcąc upaść na twarz – ratując się, wylądowała okrakiem na jego biodrach.
Jęknęli jednocześnie.
On – z szeroko otwartymi oczami i twarzą niebezpiecznie blisko jej dekoltu.
Ona – z policzkami płonącymi żywym ogniem, próbując zapanować nad oddechem.
Ich spojrzenia się spotkały.
I wtedy…
Da-eun coś poczuła.
Coś twardego.
Przez warstwę materiału.
Zamarła.
Ji-hwan ani drgnął.
O Buddo, daj mi siłę.
Da-eun przełknęła ślinę.
– Czy… to… – zaczęła, choć wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi.
– To… mój telefon – szybko uciął, próbując zachować twarz.
– Serio? Taki duży? – szepnęła bardziej do siebie niż do niego. Jej głos zadrżał, jakby walczyła z tym, co właśnie poczuła. Zawstydzenie i fascynacja mieszały się w jej spojrzeniu.
– Ekhm… – odchrząknął nerwowo. – To znaczy…
Skrzypnęły drzwi. Odwrócili się gwałtownie.
Shin Ye-jin weszła do środka i stanęła jak zamurowana.
– Ja przepraszam – po chwili wykrztusiła z siebie. – Nic nie widziałam. Zresztą muszę jeszcze wziąć coś z księgowości – dodała nieco zmieszana, widząc swojego szefa w – jak jej się wydawało – dość jednoznacznej pozie, która nie pozostawiała wiele miejsca na wyobraźnię.
– Zaczekaj! To nie tak, jak myślisz – powstrzymał ją przed wyjściem. – Ona tylko pomaga mi stanąć – skrzywił się, czując, jak dwuznacznie to zabrzmiało.
– Co ty wygadujesz! – pisnęła Da-eun, a jej twarz przybrała teraz kolor dojrzałego pomidora. – Nie słuchaj go. Ja tylko… no… starałam się mu pomóc. Żeby mu ulżyć.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Jej wzrok powoli przesunął się po pokoju. Najpierw zobaczyła rozlane plamy kawy. Potem szpilki. Dalej… porzucone rajstopy.
Rozchyliła usta w niemym zdumieniu. Jeszcze nigdy nie widziała, by do dyrektora przychodziła kobieta. A jeśli już, to tylko służbowo.
– To był wypadek! – zaczęła gorączkowo tłumaczyć Da-eun, zauważając jej wyraz twarzy. – Zdjęłam je, bo były brudne – całe w plamach.
Ji-hwan zamknął oczy.
– Już nic nie mów – zaśmiał się nerwowo.
– Ale ja…
Przyłożył jej palec do ust.
– Panie dyrektorze… – zaczęła Ye-jin.
– Jego tu nie ma – przerwał jej. – Dyrektor Kang jest w delegacji. Nie ma go w gabinecie.
Kobieta zrobiła wielkie oczy.
– Słucham? – była co prawda profesjonalistką, ale ta sytuacja zaczęła ją przerastać.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że nasz szef dzisiaj nie będzie – wyjaśnił, używając mowy potocznej, co wywołało jeszcze większe zdziwienie na jej twarzy.
Dziewczyna lekko pokiwała głową, ale nie odważyła się tego skomentować.
– To jest moja… – zawahał się przez moment, zastanawiając się, jaka odpowiedź będzie najlepsza. – …moja dziewczyna, Han Da-eun – oświadczył. – A to moja koleżanka z pracy, Shin Ye-jin.
Kobieta ukłoniła się lekko, choć tak naprawdę po raz pierwszy w życiu kompletnie nie wiedziała, jak ma się zachować.
– Miło panią poznać – Da-eun wstała, odkłoniła się i wciąż czerwona na twarzy, lecz tym razem z upokorzenia, poprawiła spódnicę, która podwinęła się nieco, odsłaniając zdecydowanie więcej, niż by sobie życzyła.
Stali teraz oboje: on z pochyloną głową, ona boso, z rajstopami w dłoni – jak para uczniów przyłapana na całowaniu za salą gimnastyczną.
– Nie chciałam wam przeszkadzać – powiedziała po chwili. – Ale przyszłam do dyrektora, bo miał mi dać podwyżkę – dodała, powoli wypowiadając każde słowo.
– Doprawdy? – odchrząknął nerwowo. – Nic mi o tym nie mówił.
– Może zapomniał. Ale lojalność kosztuje – oznajmiła chłodnym tonem, wymownie spoglądając na Da-eun.
– A tak, faktycznie coś mi wspominał… tylko nie pamiętam kwoty.
– Półtora miliona wonów – odparła z pokerową miną.
– Ile?! – parsknął, kręcąc głową. – Chcesz mnie… to znaczy firmę zrujnować?
– Proszę, przestańcie. Jon-sook poparzył sobie palce. Muszę zabrać go do szpitala – wtrąciła Da-eun, wyraźnie spięta.
– Jon-sook? – Ye-jin zmarszczyła brwi. – Jestem bardzo lojalną pracownicą. Nie neguję i nie oceniam, nawet wtedy, kiedy uważam, że to, co robi nasz dyrektor, jest naganne i godne politowania.
– Okej, okej, zrozumiałem – jęknął, czując, że właśnie przegrał tę bitwę. – Przygotuj te papiery, a ja – jak tylko wróci – dopilnuję, żeby je podpisał.
– Oczywiście, Jon-sook – odparła z satysfakcją, ukłoniła się, odwróciła i – nic więcej nie mówiąc – wyszła z sekretariatu.
Zostali sami.
– Idziemy – oznajmiła krótko, wkładając szpilki na nagie stopy.
Wyszli.
Szli korytarzem w milczeniu, raz po raz spoglądając na siebie.
– To już drugi raz nazwał mnie pan swoją dziewczyną – odezwała się w końcu nieśmiało, ale z wyraźnym wyrzutem.
– Przepraszam – westchnął cicho. – Nie tak to miało zabrzmieć. Wyszło… niezręcznie.
To był impuls. Tylko impuls. Nic więcej. – próbował przekonać sam siebie.
– Rozumiem – odetchnęła z ulgą, chociaż nie była do końca pewna, czy cieszy ją ten fakt, czy może jednak smuci.
0 Komentarze